Czy w kapitalizmie byłby możliwy Czarnobyl?


Po obejrzeniu serialu „Czarnobyl”, widz z miejsca staje się ekspertem w dziecinie budowy elektrowni atomowych, sposobu zapobiegania stopieniu rdzenia, a także prowadzenia akcji ratunkowych w razie wybuchu reaktora - na poziomie: telewizja śniadaniowa.

Po pięciu odcinkach mini produkcji HBO mamy prawdziwy wysyp autorytetów z dziedziny fizyki jądrowej. Jak zwykle palmę pierwszeństwa zdobywają analitycy dnia przeszłego, którzy z perspektywy trzech dekad wytykają nie tylko „ewidentne” błędy scenariuszowe, ale też negatywnie oceniają faktyczne działania ówczesnych władz. Teraz już wiadomo, że nie trzeba było podawać płynu lugola, a zagrożenie skażeniem – szczególnie tym katastrofalnym – było niewielkie.

W moim odczuciu niewiele osób zwraca uwagę, że serial opowiada wprawdzie o zamierzchłych dziejach, ale jego przesłanie jest jak najbardziej aktualne. To nie jest tak, że Czarnobyl musiał się wydarzyć, bo tak działał system komunistyczny. Postawiłbym tezę, że Czarnobyl wydarzyłby się wszędzie.

Co więcej, on się dzieje cały czas…

Korporacja 3M (dawniej Minnesota Mining and Manufacturing) to obecnie jedna z największych spółek tak zwanych zdywersyfikowanych technologii. Oznacza to, że działa on w tak licznych sektorach: chemicznym, energetycznym czy zdrowia, że trudno ją jednoznacznie zakwalifikować. Lata świetności firma zawdzięcza fluorochemikaliom, a w zasadzie grupie produktów PFAS, czyli substancjom per- i polifluoroalkylowym.

PFAS są związkami bardzo stabilnymi – na poziomie molekularnym tworzą silne powiązania – i nie reagują z innymi chemikaliami. Nic dziwnego, że podbiły serca konsumentów już od początku pojawienia się na rynku, czyli pod koniec lat 40. XX wielu. Zresztą, aby dodać nieco pieprzu do tej opowieści, warto nadmienić, że nowe właściwości fluoru odkryto przy rozdzielaniu uranu w trakcie prac nad bombą atomową (słynny projekt Manhattan).

3M odkupił opracowany wówczas patent dla celów komercyjnych i zaczął eksperymentować z obiecującą substancją. W roku 1950 podpisał kontrakt z koncernem DuPont, aby przez kolejne pół wieku rozwinąć się w międzynarodowego molocha o wartości rynkowej oscylującej wokół 100 miliardów dolarów i rocznych przychodach na poziomie 25-30 miliardów.

Fluoroalkyle można było znaleźć w niemal wszystkich produktach, które pokochała Ameryka, a potem - w raz z rozwojem spółki - cały świat. PFAS był obecny w: nowoczesnych, odpornych na plamy tapicerkach, specjalistycznej odzieży ochronnej, materiałach do przechowywania żywności, pianach do gaszenia pożarów. Samodzielnymi markami fluorochemikaliów był Scotchgard – folia wodo- i plamoodporna wykorzystywana – między innymi - do produkcji ubrań oraz nieprzywierająca powłoka patelni – Teflon.

Pierwsze wątpliwości natury medycznej pojawiły się już w latach 70. XX wieku. Warren Guy i Donald Taves, akademicy z Uniwersytetu Florydy, odkryli w badanej krwi … fluor.

Początkowo 3M oficjalnie zbagatelizował sprawę, ale jednocześnie zlecił własnym analitykom przebadanie pracowników fabryk. Szybko okazało się, że obawy naukowców z Florydy są zasadne. Zatrudnieni w zakładach 3M mieli 1000 krotnie przekroczone normy fluoru we krwi. Od roku 1979 banki krwi Czerwonego Krzyża też notowały śladowe odczytu fluoru.

Badacze koncernu 3M zaniepokojeni wcześniejszymi analizami, podjęli się eksperymentów na szczurach i małpach. U osobników, karmionych paszą z PFAS, zaobserwowano nie tylko odkładanie się substancji w organizmie, ale też: zablokowanie nerek, powiększenie wątroby czy twardnienie tętnic. Dalsze badania wskazały, że ekspozycja osobników na fluorochemikalia prowadzi do zmian rakowych. Przeprowadzone eksperymenty dały podstawy do stwierdzenia, że „związki PFAS należy uznać za toksyczne”.

Niestety badacze z 3M nie podzielili się swoimi odkryciami z EPA (amerykańską Agencją Ochrony Środowiska) przez kolejne dwie dekady.

Negatywny wpływ PFAS na zdrowie i kondycję żywych organizmów nie był już w tamtych czasach tematem tabu, zarezerwowanym tylko dla badaczy z 3M. W 1993 roku pojawił się raport o kozach, które przekazują substancje z grupy PFAS wraz z mlekiem, swojemu potomstwu. W 1998 roku okazało się, że dosięgły one nawet wolno żyjących orłów.

Na drugą odsłonę afery wokół fluoroalkyli trzeba było czekać aż do roku 1998, gdy epidemiolog z 3M, Geary Olsen, przeanalizował wewnętrzne dane z koncernu. Mając nieograniczony dostęp do informacji medycznych pracowników, a także prowadząc badania na zwierzętach, mógł on potwierdzić, że chemikalia z grupy PFAS zwiększają odkładanie się w organizmach cholesterolu i triglicerydów, tym samym zwiększając ryzyko chorób serca. Po upublicznieniu wyników badań 3M skierował wszystkie dokumenty do EPA.

Było to bardzo mądre posunięcie. Agencja Ochrony Środowiska nie zajęła się sprawą substancji z grupy PFAS i ich wpływem na żywe organizmy. Według ustawy ma na to czas do 2021 roku.

Problem polega na tym, że PFAS nie ulega degradacji w środowisku naturalnym. Wprowadzenie go w obieg, powoduje jego kumulację. W ciągu pół wieku, w szerokim użyciu było ponad 50 000 produktów zawierających 5 000 odmian fluorochemikaliów. Dziesiątki lat powszechnego stosowania PFAS we wszystkich dziedzinach, od odzieży po pianę gaśniczą, sprawiły, że ekspozycja na substancję stała się problemem globalnym.

Teoretycznie część chemikaliów z grupy fluoroalkylów wyszła już z obrotu na przełomie XX i XXI wieku, gdy między innymi wspominane wyżej badania ujrzały światło dzienne. Przynajmniej w Stanach Zjednoczonych i Europie. Jednak inaczej jest choćby w Chinach czy Brazylii.

W tym roku amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków (FDA, Food and Drug Administration) wykonała pierwszy oficjalny test żywności na obecność związków chemicznych z rodziny FPAS. Ku ogromnemu zaskoczeniu odkryto je w tak oryginalnych produktach jak: mięso, owoce morza, słodkich ziemniakach, ananasach czy … torcie czekoladowym.

Wyniki testu wyciekły do internetu. Po ich ujawnieniu FDA wydała oświadczenie, że:
 „nie ma żadnych wskazówek, jakoby fluorochemikalia – w wykrytej w badaniach ilości - były zagrożeniem dla zdrowia ludzi”,
 „badania nad szkodliwością PFAS rozwijają się”,
 „obecne dowody sugerują, że bioakumulacja PFAS może mieć negatywny wpływ na zdrowie” i „obserwuje się spadek poziomu PFAS u obywateli USA, z powodu spadku produkcji tych substancji”.

Tymczasem już wiadomo, że substancje chemiczne PFAS są powiązane z szeregiem zagrożeń dla zdrowia, w tym z: chorobami nowotworowymi, chorobami tarczycy, podwyższonym poziomem cholesterolu, problemami układu odpornościowego oraz problemami rozwojowymi u płodów.

Jak widać żaden system polityczny – czy to komunistyczny, czy kapitalistyczny – nie jest wolny od wad. Przypisywanie mu wrodzonych cech nie ma sensu. Wszak tworzony jest przez ludzi, którzy mają swoje okoliczności działania, ambicje, cele i … sumienia.

Oczywiście, nie będę bronił komunizmu a’la ZSRR, bo on upadł pod ciężarem kłamstwa i nie liczenia się z ludźmi. Chciałbym jedynie zwrócić uwagę, że kapitalizm – szczególnie ten neoliberalny wyżej nad prawdę i humanizm stawia zyski i oszczędności.

Przez 50 lat korporacja 3M oraz spółki, którym sprzedawała chemikalia, skaziły niemal wszystkim mieszkańców planety substancjami z grupy fluoroalkyli. Mimo istnienia wyników badań krwi, eksperymentów klinicznych na zwierzętach oraz licznych dowodów ze świata, firma nigdy nie odpowiedziała za swoją szkodliwą działalność. Co więcej organy państwowe, powołane do ochrony ludzi i środowiska, nie wywiązały się ze swoich zadań. Niektóre nawet ich nie podjęły.

Podstawą do napisania tekstu był artykuł Sharon Lerner z The Intercept, z 31 lipca 2018 roku.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Polikulturalizm

Głos przeciw dochodowi podstawowemu

Czekając na drugą falę