Posty

Po co pomagać Amazonowi?

Jakiś czas temu pisałem, jak świetnie Amazon radzi sobie z okiełznaniem pandemii koronawirusa – w porównaniu z administracją państwową (nie tylko Stanów Zjednoczonych, ale też wielu krajów europejskich). Zamiast zwalniać – zatrudniał , zamiast obcinać pensje – podnosił , walczył ze spekulantami zawyżającymi koszty podstawowych produktów, wietrzył magazyny z towarów, które nie były pierwszej potrzeby, wreszcie wspierał firmy działające w okolicach Seattle , będące zależne od działania spółki. Widząc, jak dobrze radzi sobie prywatna spółka , szczególnie w kontekście panicznych i często chaotycznych działań władz lokalnych czy państwowych, pozwoliłem sobie nawet na zadanie pytania, czy ambicje Jeffa Bezosa . Czy dotyczą tylko dominacji na rynku sprzedaży online, czy może będzie on próbował sięgnąć po większy kawałek toru całego tak zwanego retailu, czy może marzy mu się fotel w Białym Domu. Kolejne miesiące pandemii dały już odpowiedź na moje wątpliwości . Jeff nie został zbawiciel

Stracony rocznik?

Być może nigdy nie patrzyliście na zdobywanie wiedzy w ten sposób, ale dla Amerykanów jest to proste. Im masz lepsze wykształcenie, tym więcej zarobisz w przyszłości . Oczywiście, za powyższym stwierdzeniem idzie spora generalizacja . Nie każdy z dyplomem magistra będzie zarabiał więcej od kogoś, kto skończył tylko szkołę średnią, albo studia z licencjatem. Dużo zależy od: rodzaju studiów, koniunktury gospodarczej, a nawet indywidualnej sieci znajomości czy zamożności rodziców. Jednak przyjmując za podstawę wartości przeciętne, wyższe zarobki podążają za wyższym wykształceniem . Niestety, żyjemy w ciekawych czasach i pandemia , a bardziej jej ekonomiczne następstwa , bardzo zmieniają optykę. Analitycy rynku pracy zwracają uwagę, że tegoroczni absolwenci uniwersytetów, będą mieli bardzo trudny start kariery zawodowej . Z pewnością będzie on gorszy od swoich rówieśników z lat poprzednich, ale także – z dużym prawdopodobieństwem – mniej korzystny w porównaniu z osobami, które w ogól

Hertz. Historia upadku

Pandemia koronawirusa jest wygodnym wytłumaczeniem bankructwa . Było sobie wspaniałe, wiekowe przedsiębiorstwo, działało i kwitło. Nagle przyszedł zły wirus, przegnał klientów, resztę dołożyło państwo ze swoimi restrykcjami i już … po firmie. Ach, gdyby nie te przeciwności losu , albo chociaż jakaś kroplówka z budżetu, to dało by się uratować tyle miejsc pracy, a tak wszystko poszło – jak to mówi klasyk – jak krew w piach. Dobrze byłoby nie nabierać się na podobne historyjki specjalistów od nawijania makaronu na uszy. To że opowieść jest rzewna i łapie za serce nie oznacza, że jest prawdziwa . A przynajmniej nie zawsze. Oczywiście warunki prowadzenia działalności gospodarczej nie są idealne. Tym niemniej, stabilne spółki, które prowadziły przemyślaną politykę finansową i zatrudnieniową, inwestowały w rozwój oraz odkładały środki na czarną godzinę powinny wyjść z opresji . Może nawet silniejsze. Te zaś, które były bezlitośnie wyciskane z zysków przez właścicieli , trwały od pożycz

Rynek pracy. W stronę nieznanego

Światowe media bombardują informacjami o pogarszającym się stanie największych zachodnich gospodarek . Nieznaczna poprawa wskaźników makroekonomicznych krajów Wspólnoty, sączy w prawdzie krople optymizm, i pozwala spoglądać z nadzieją w przyszłość. Jednak druga fala koronawirusa , która zmusza kolejne stany Stanów Zjednoczonych do ponownego wprowadzania restrykcji i zamykania działalności gospodarczej czy dryf Wielkiej Brytanii sugerują, że nie jesteśmy w miejscu, z którego może być już tylko lepiej . Największym problemem światowej gospodarki jest fakt, że tworzy ona coś na wzór naczyń połączonych . Nie jest to wprawdzie mechanizm działający tak elegancko jak w przypadku przykładów znanych z mechaniki płynów. Zbyt wiele w nim „zakłóceń grawitacyjnych”. Jednak sama koncepcja jest adekwatna: żadna licząca się gospodarka nie jest samowystarczalna i pozostaje w dużej zależności od trendów i zachowań sąsiadów, czy centrów ekonomicznych (jak Chiny, Japonia, Arabia Saudyjska. Niemcy, Wiel

Czekając na drugą falę

Amerykański rynek pracy przeżywa obecnie największe wstrząsy w swojej długiej historii . Niektórzy wprawdzie próbują bagatelizować sytuację, twierdząc, że – ho, ho – w dawnych czasach Wielkiej Depresji okoliczności były dużo gorsze. Może i były, ale nie mamy na to dostatecznie dokładnych statystyk. 90 lat temu nie gromadzono bowiem tak dokładnych statystyk. Ogólnie pisząc o zjawisku zwanym „amerykański rynek pracy” trzeba przedstawić kilka liczb . Przede wszystkim obecnie (stan na czerwiec) w Stanach Zjednoczonych udział osób pracujących w ogólnej liczbie obywateli w wieku produkcyjnym (16 – 64 lata) wynosi 60,8% (dane za maj). To i tak nieźle, bo w kwietniu było blisko przebicia granicy 60%. Oznacza to, że jeśli chodzi o odsetek osób uznawanych za pracujących, Ameryka sięgnęła początku lat 70. XX wieku. Powyższe procenty mówią nam tylko tyle, że na 260 milionów Amerykanów w wieku produkcyjnym, faktycznie zainteresowanych pracą jest tylko 158 milionów . Z czego – według danych za

Brytyjska prywatyzacja

Koronowirus jeszcze na dobre nie został pokonany, a już rządy kolejnych państw ochoczo otwierają gospodarki i znoszą obostrzenia, przerażone stratami ekonomicznymi , wywołanymi przez pandemię. Tymczasem kilka miesięcy siedzenia w domu , albo przynajmniej ograniczeń w codziennym życiu, spowodowały u wielu osób refleksję, że świat - w którym żyjemy – jest daleki od ideału . Ba, jest nawet daleki od bycia znośnym. Wzrost bezrobocia, spadek produkcji , upadek znanych przedsiębiorstw czy bankructwo firm usługowych (kawiarni, restauracji, siłowni) wydają się normalnymi zdarzeniami, towarzyszącymi kryzysom gospodarczym. Jednak pandemia pociągnęła za sobą – co najmniej – 350 tysięcy istnień ludzkich (w ujęciu globalnym). Wydaje mi się, że właśnie strach przed utratą życia, powoduje, że powinniśmy inaczej spojrzeć na otaczający nas świat i przewartościować cele, do których podążamy . Okazuje się, że nasza ułuda panowania nad światem, jest niezwykle krucha . To co braliśmy za kontrolowanie

Czy warto pomagać każdemu?

Pod koniec XX wieku i na początku bieżącego duża część amerykańskich korporacji znalazła prosty sposób na obniżenie – zbyt wysokich ich zdaniem – stawek podatku od przedsiębiorstw . Jedną z opcji było przejęcie spółki zagranicznej , operującej w tej samej branży (lub tuż obok), ale koniecznie w państwie o niższych podatkach korporacyjnych. Po udanej fuzji, amerykańska firma przenosiła główną siedzibę do kraju spółki przejmowanej , a następnie płaciła tam podatki. Drugi pomysł był mniej subtelny, ale również skuteczny. W kraju o niskich podatkach zakładało się spółkę zależną, która kontrolowała operacje międzynarodowe koncernu . Bardziej odważni wybierali od razu Bahamy, ci bardziej strachliwi Irlandię (stąd cud gospodarczy małego kraju z przełomu wieków). Oba rozwiązania miały swoje dobre i złe strony. Pozytywem było niższe opodatkowanie, które w samo w sobie generowało większe zyski , dodatkowo okazało się, że handel czy świadczenie usług poza Ameryką też może być opłacalne. Mi