Cierń w sercu Doliny Krzemowej

Dolina Krzemowa jawi się światu jako miejsce wyjątkowe. Stworzono w niej edukacyjne, technologiczne i ekonomiczne szanse, które – w swoim założeniu – miały zapewnić młodszemu pokoleniu lepszą przyszłość. Jednak większość, dorastającej lokalnie, młodzieży czuje brak nadziei i bezradność wobec oczekiwań dotyczących ich przyszłości, stawianych im przez rodziców.
Ci, którzy nie są w stanie dalej nieść ciążącej nad nimi presji idą na tory kolejki CalTrain - które przecinają sławne Palo Alto, siedzibę między innymi Apple’a - by skrócić swoje życie. W tym regionie nastolatki sięgają po samobójstwo cztery razy częściej, niż wynosi średnia krajowa.

Wspólnota lokalna jest świadoma zagrożenia. Zwiększono ilość poradni zdrowia psychicznego, wspierających nastolatków. Postarano się, aby istnienie tych ośrodków zostało rozpropagowane wśród młodzieży. Wreszcie przekonywano, że szukanie pomocy i wsparcia w poradniach nie powoduje stygmatyzacji, a ma poprawić jakość życia.
Dyrektorzy szkół zmienili grafik zajęć na późniejsze godziny, aby umożliwić dłuższy sen oraz zmniejszyli obciążenia pracami domowymi. Rodzice zaczęli słuchać swoich dzieci.

Wszystkie te działania nie odpowiedziały jednak na podstawowe pytanie: dlaczego tak wiele nastolatków targa się na swoje życie? 

Prawdopodobnie – jak twierdzi Julie Lythcott-Haims, była dziekan Uniwersytetu Stanforda – aby zrozumieć w pełni decyzję nastolatków, które podjęły tak radykalne kroki wobec swojego życia, rodzice muszą się skonfrontować z własnymi oczekiwaniami. Istnieje bowiem bardzo silne przeświadczenie, wśród rodziców, że ich dzieci muszą uczestniczyć w wysoce specjalistycznych, selektywnych studiach, aby były coś warte w życiu. To przerażająca konstatacja, ale nie należy być hipokrytą, tą samą miarą są mierzeni i mierzą - rodzice.
Z takiego sposobu myślenia rodzą demony. Próba wepchnięcia nastolatka do college’u, który odrzuca 90-95% podań, jest wejściem w schemat daleko groźniejszy, niż zwykły wyścig szczurów, znany z rodzimego podwórka.

Według UNICEFu, każde dziecko ma niezbywalne prawo do wolnego czasu na zabawę. Zamiast tego rodzice fundują mu tor przeszkód złożony z dodatkowych zajęć, które mają wzbogacić. Przy takim myśleniu, każde wolne popołudnie, to strata czasu.

W kalifornijskich szkołach, uczniowie w ramach spotkań z doradcami, nie pytają już o zajęcia dla siebie, ale o wyznaczenie ścieżek przygotowawczych pod konkretną uczelnię. Praca z wykładowcami sprowadza się do zamieniania ocen B na A. Kolejnym karmionym potworem jest SAT, wysytandaryzowane testy, których wyniki są szeroko wykorzystywane przy rekrutacji na studia.
Cóż z tego, że dzieciaki zarywając weekendy i każdą wolną chwilę na naukę, osiągną wynik plasujący ich w 99. percentylu najlepszych uczniów, skoro jest to zaledwie 75. percentyl, wśród starających się na najlepsze uczelnie.

Najlepsi czują się mierni w świecie, który ceni tylko doskonałość.

Rodzice dobrze znają grę, do której przysposabiają swoje pociechy. Wierzą święcie, że prestiż markowej uczelni oraz szansa znajomości, które można na niej nawiązać - są fundamentem sukcesu w dorosłym życiu, więc stres związany z: walką o jak najlepsze oceny czy testami, jest warty stawki. Sami są produktami tego systemu.

Tymczasem wiele wskazuje, że wygranie wyścigu po miejsce w najlepszych szkołach wyższych, nie zawsze oznacza sukces. Wiele najnowszych publikacji przekonuje, że bycie wśród najlepszych 10% studentów, nawet na uniwersytecie stanowym, daje większe szanse na rozwój w ramach uczelni (dodatkowe prace, badania czy projekty naukowe) i możliwość dostrzeżenia później na rynku pracy, niż bycie w połowie stawki na markowych studiach.

Dla wielu rodziców, zwłaszcza tych z Palo Alto, myśli - że ich dziecko nie dostanie się na studia ze ścisłej czołówki - towarzyszy prawdziwy ból. Niektórzy święcie wierzą, że lepiej nie posyłać nastolatka na dalszą naukę wcale, niż skazać go na gorszą uczelnię. To prawdziwa katastrofa dla społeczności, która może zaoferować swoim dzieciom niemal wszystko, a tak naprawdę daje im poczucie bycia nikim.

Wiele osób otwarcie nawołuje do bojkotu systemu, który patrzy na młodych ludzi tylko przez pryzmat stopni, średnich, wyników testów oraz nazwy studiów, na które uczęszczają. Liczą, że reszta rodziców się opamięta przed następną tragedią. Kolejne poradnie zdrowia psychicznego nie zastąpią poczucia pewności nastolatka - które może dać tylko rodzina – że jego życie ma wartość niezależnie od tego, kim jest.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polikulturalizm

Głos przeciw dochodowi podstawowemu

Czekając na drugą falę