Chiny na granicy wrzenia...

Historycznie rzecz ujmując Chiny budowały swoją gospodarkę na państwowych inwestycjach w przemysł ciężki, nastawiony na eksport. Rozwój branży pociągnął tworzenie dużej ilości miejsc pracy dla ludzi o niskich kwalifikacjach zawodowych, powodując migrację z przeludnionych obszarów wiejskich do szybko rosnących miast.

Wydaje się, że Chińczycy przeinwestowali, zostawiając w odwodzie zbyt duże moce przerobowe dla przemysłu ciężkiego, jak na potrzeby własnej oraz światowej gospodarki. Zmniejszenie popytu na produkty branży, spowodowało spadki cen, a to zaś powoduje, że w obecnej sytuacji część fabryk działa tylko dzięki państwowym dotacjom, ponosząc straty operacyjne.

Jeszcze jakiś czas temu partia zapewniała, że widzi zagrożenia wynikające ze spowolnienia dynamiki rozwoju kraju i ma zamiar przenieść ciężar gospodarki z eksportu na konsumpcję wewnętrzną. Teraz wraz z pierwszymi objawami spowolnienia światowej ekonomii - Chiny nie mają przed sobą większego wyboru. Na zewnętrznych rynkach nie ma odpowiedniego poziomu popytu, aby wchłonąć produkcję, subsydiowaną rządowymi dotacjami.

Klika dni temu władze chińskie ogłosiły plan zwolnienia 1,8 miliona pracowników zatrudnionych w przemyśle węglowym i stalowym, jako część głębszej restrukturyzacji, mającej na celu zahamowanie niekorzystnych tendencji w gospodarce.
Z ostatniej chwili, 3-ego marca Reuters donosi, że zwolnienia w sektorze przemysłowym będą większe, niż pierwotnie zakładano. Nowe szacunki mówią o redukcji 6 milionów miejsc pracy w ciągu dwóch - trzech lat. Stanowi to 17% obecnego zatrudnienia sektora.

Problem ma jednak szerszy kontekst. Przez lata fabryki zwiększały zatrudnienie, korzystając z olbrzymich pokładów taniej siły roboczej. Zakłady przemysłowe wchłaniały tysiącami nisko wykwalifikowanych pracowników, nie dbając o ich warunki pracy, wiedząc że w razie buntu na ich miejsce czekają rzesze kolejnych. Dziki kapitalizm w komunistycznym kraju.
Jednak ten stan rzeczy nie mógł się długo utrzymać. Pojawiły się organizacje pozarządowe, które rozpoczęły batalię o poprawę losu i większą świadomość robotników. Jedną z nich jest Panyu, działająca w prowincji Guangdong – zwanej „fabryką świata”. Kierowana przez dysydenta, Zeng Feiyanga, wspiera organizacje robotników, aby skuteczniej domagali się lepszych warunków pracy, bardziej sprawiedliwego traktowania i wyższych płac oraz świadczeń.

Dalszy drenaż społeczeństwa w poszukiwaniu tanich robotników staje się coraz trudniejszy, właśnie z powodu działania ngosów jak Panyu, których starania podnoszą poziom zarobków w Państwie Środka. Protesty na tle płacowym są stałym elementem chińskiej gospodarki. Jeszcze w 2011 roku było około 200 strajków robotniczych – w zeszłym ponad 2600!
Protesty na tle płacowym już destabilizują chińską gospodarkę, a teraz w obliczu zwolnień w wiodącej branży mogą się przerodzić w bardziej poważne ruchy społeczne.

Chińska pogoń za najbardziej rozwiniętymi gospodarkami ma swoją cenę. Do pewnego momentu można rywalizować niskimi kosztami. Po jakimś czasie, robotnicy – o ile nie są niewolnikami - zauważą, że są potrzebni systemowi i zażądają wyższych płac. Wraz z wyższymi dochodami, rośnie świadomość społeczna i chęć partycypacji we władzach. Dopóki państwo gwarantowało zatrudnienie i wypłatę zarobków system mógł trwać. Teraz, gdy z jednej strony grozi kolejna fala światowej recesji, a z drugiej pojawia się zagrożenie utratą pracy, robotnicy mogą się zacząć domagać respektowania ich praw ze zdwojoną siłą.

Nie ma co wieszczyć poważnych zmian politycznych Państwa Środka – jest ono wewnętrznie zbyt silne. Jednak pewne rysy na chińskim monolicie powinny zmusić do refleksji.
Oczywiście, w ekonomii straty jednej strony okazują się zyskami drugiej. Na rosnących kosztach produkcji korzystają Wietnam i Indonezja, kusząc do przenoszenia fabryk i produkcji na ich terytoria. Drożejąca stal będzie na rękę gigantom jak ArcelorMittal, który od lat cierpiał z powodu tańszej chińskiej produkcji.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polikulturalizm

Głos przeciw dochodowi podstawowemu

Czekając na drugą falę