Donald Trump: frustracja klasy średniej

Za wielkim poparciem dla Donalda Trumpa, outsidera politycznego, którego nominacja prezydencka może spowodować rozłam w partii republikańskiej, nie stoi żadna tajemnica. To zmiany w amerykańskim systemie gospodarczym.
Nieproporcjonalnie duże grono zwolenników stanowią ludzie, których obecnie opisano by mianem klasy pracującej, bez dyplomów wyższych uczelni, z zarobkami poniżej 42 tysięcy dolarów rocznie. Przekaz Donalda Trumpa trafia do ich resentymentu, gdyż kiedyś – w przeszłości – stanowili oni amerykańską klasę średnią.

Zeszłoroczne badania, przeprowadzone przez Bank Rezerw Federalnych w St. Louis, wskazywały na znaczny spadek standardów życia „klasy średniej” – dużo poważniejszy niż by sugerowała redukcja dochodu gospodarstwa domowego. Analitycy banku wzięli pod uwagę dane demograficzne jak wiek, rasę oraz poziom edukacji.

Klasa średnia została zdefiniowana jako: rodzina – dwoje dorosłych i dziecko, na czele której stoi osoba przynajmniej 40-to letnia, z wykształceniem średnim (w przypadku białych i Azjatów) lub dwu- czy czteroletnimi studiami (w przypadku Afroamerykanów i Latynosów). Tak wyglądały profile demograficzne osób, które były w medianie dochodów.

Następnie na dane demograficzne zostały nałożone informacje, dotyczące dochodów i majątku amerykańskich rodzin, zaczerpnięte z analiz Systemu Rezerw Federalnych. Okazało się, że prawdziwa mediana dochodów gospodarstw, które zostały zdefiniowane jako klasa średnia, obniżyła się o 16% - z 54 tysięcy dolarów rocznie w 1989 do około 45 tysięcy w 2013. W tym samym czasie zarobki mężczyzn z wykształceniem średnim, ale bez ukończenia studiów spadły o 13%.

Powojenny złoty wiek amerykańskiej prosperity, dał szybki awans społeczny osobom ze średnim wykształceniem, umożliwiając im zakup domu na rozrastających się przedmieściach. Nierówność gospodarcza była wówczas najniższa w historii Stanów Zjednoczonych. Dziś osoby z wyższym wykształceniem będą prawdopodobnie mniej zamożne niż rodzice, którzy skończyli edukację maturą.

Od początku 80-tych lat nierówność zaczęła przyspieszać. Dochody klasy wyższej wystrzeliły w górę, podczas gdy pensje 90% amerykańskich robotników - realnie spadły. W 2013 roku były one na poziomie z 1972. Oczywiście można to tłumaczyć automatyzacją i wyższą specjalizacją, które spowodowały, że najprostsze prace nie są już dobrze płatne. Trudno znaleźć ekonomiczne uzasadnienie dla corocznego podnoszenia zarobków pracowników budowlanych czy biurowych.

Podobne procesy gospodarcze zaszły w całym świecie zachodnim. Globalizacja i outsourcing zdemolowały dochody klasy średniej państw rozwiniętych i jednocześnie podniosły standardy życia w krajach rozwijających się. Nowa równowaga dla globalnej klasy średniej ustali się daleko poniżej zarobków, do których są przyzwyczajone amerykańskie gospodarstwa domowe.

Retoryka Trumpa, który odwołuje się do haseł anty-globalizacyjnych, anty-chińskich i anty-imigracyjnych trafia do bardzo podatnego na resentyment elektoratu. Oczywiście republikański  kandydat na kandydata na prezydenta ma na myśli działania polityczne, ale styl jego wypowiedzi – surowy, autorytarny i mściwy – łatwo znajduje posłuch wśród zubożałej klasy pracowników. Trwa silne przekonanie, że słowom będą towarzyszyć kroki zmierzające do „naprawy” amerykańskiej gospodarki.

Istnieje dużo przykładów empirycznych i naukowych łączących szeroką, zdrową klasę średnią ze stabilnością gospodarczą, polityczną i rządami umiaru. Tymczasem coraz więcej Amerykanów skręca ku ekstremizmowi. Wzrost poparcia dla Donalda Trumpa, czy w wymiarze Demokratów – Berniego Sandersa, jest po prostu kolejnym znakiem upadku klasy średniej w Stanach Zjednoczonych. I to jest coś, czym naprawdę warto się martwić.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polikulturalizm

Głos przeciw dochodowi podstawowemu

Czekając na drugą falę