Dlaczego nastąpił Brexit?

Trudno prowadząc blog ekonomiczny nie zwrócić uwagi na wyniki referendum w Wielkiej Brytanii. Tak zwany Brexit przytłoczył nie tylko rynki gospodarcze, ale także weekendowe czołówki gazet i serwisów internetowych.

Bardzo ciekawym doświadczeniem było przebrnięcie przez analizy zamieszczane w polskiej prasie. Szok związany z głosowaniem za wyjściem z Unii Europejskiej mocno zaważył na tonie komentarzy. Uderzające było twierdzenie, że wynik referendum to prezent dla prezydenta Rosji, Władimira Putina. To ciekawa konstatacja. Wydaje mi się, że Unia sama w sobie ma wielu przeciwników, równie liczna jest grupa światowych przywódców, który życzą naszej Wspólnocie źle. Bez wątpienia przywódca Rosji należy do osób, które liczą, że podział Unii złagodzi politykę zagraniczną wobec jego kraju. Jednak łączenie jego celów, z głosowaniem Brytyjczyków jest niepotrzebnym straszeniem obywateli – szczególnie polskich. Mieszkańcy Zjednoczonego Królestwa z pewnością nie myśleli w kategoriach geopolitycznych gdy skreślali, którąkolwiek z referendalnych opcji. Można śmiało założyć, że słaba Unia, a taką będzie po odejściu Wielkiej Brytanii, jest na rękę nie tylko Rosji, ale też Chinom czy Stanom Zjednoczonym. USA już jakiś czas temu przestało się angażować politycznie w naszym regionie, bynajmniej nie dla tego, iż jesteśmy już na tyle dojrzali, by światowy policjant mógł zwrócić swój zmęczony wzrok w inne, bardziej zapalne regiony globu. Unijne niezdecydowanie co do konfliktu w Syrii, brak jasnych zasad postępowania wobec fali uchodźców z krajów arabskich czy rosnące znaczenie Chin i konflikt wokół Morza Południowochińskiego, są wystarczającymi powodami, żeby nie użerać się ze zwaśnionymi przywódcami europejskimi. Chłodniejsze stosunki pomiędzy obydwoma kontynentami nie pogorszą się z powodu wyników referendum, a Wielka Brytania z pewnością pozostanie największym sojusznikiem USA w NATO, zawsze gotowym na wsparcie operacji militarnych. To Europa ma i będzie miała problem z budową lepszych relacji, szczególnie w kontekście wygranej Donalda Trumpa w wyścigu o Biały Dom, który bez ogródek podkreśla nierówność zaangażowania w NATO po obu stronach Atlantyku.

Zjednoczone Królestwo jest członkiem Unii Europejskiej od ponad czterech dekad. To długi czas, aby rozważyć wszystkie plusy i minusy wzajemnej koegzystencji. Jedyną większą zamianą, którą Brytyjczycy mogli odczuć w tracie kilku ostatnich lat było otwarcie lokalnego rynku pracy dla obywateli Europy Środkowowschodniej, w tym z Polski. Wielka fala migracji wpłynęła z pewnością negatywnie na poczucie bezpieczeństwa mieszkańców sennych miasteczek środkowej Anglii. Trzeba podkreślić, że Wielka Brytania to mieszanka kultur i ras, odzwierciedlająca złożoność dawnego Imperium Brytyjskiego. Inaczej niż w Polsce widok hinduskiego sprzedawcy, sikhijskiego urzędnika czy kenijskiego nauczyciela nie rodzi zdziwienia, ani negatywnych odczuć. Jednak najazd – jak często ujmowała brytyjska prasa brukowa – pracowników z Krajów za dawnej Żelaznej Kurtyny spowodował niepokój co do dostępności miejsca pracy jak i wielkości wypłacanych zasiłków socjalnych. Mam wrażenie, że to nie sama fala migracji, nieprzewidziana przez władze Wielkiej Brytanii miał istotny wpływ na odczucia społeczne, ale reakcja władz. Premier Cameron próbował studzić nastroje planem obcięcia socjału dla nowych Europejczyków oraz podkreślać, że pozytywny wpływ Polaków, Litwinów czy Bułgarów na gospodarkę Zjednoczonego Królestwa przewyższa koszty. To jednak było za mało dla mieszkańców Anglii i Walii. Trudno jest wytłumaczyć ludziom, że kraj jako całość zyskuje na obecności gości ze Wschodu Europy, skoro optyka zwykłych Brytyjczyków temu przeczyła. Z powodu fali migracji mogło wzrosnąć PKB Wielkiej Brytanii, jednak nie przełożyło się na wzrost dochodów przeciętnego pana Smitha. Makroekonomiczne wskaźniki kraju niekoniecznie wpływają bezpośrednio na stan portfela obywateli. Brytyjczycy dawali do zrozumienia, że trudno jest im się odnaleźć w rzeczywistości, w której dominującym językiem w sklepach stał się polski czy rumuński.

Z mojego punktu widzenia dużo ważniejszą rolę na wynik referendum w Wielkiej Brytanii miała sytuacja społeczno-gospodaracza po kryzysie ekonomicznym lat 2008-09. Polska optyka jest w tym wypadku mocno skrzywiona. Największy światowy kryzys tylko w małym stopniu wpłynął na rodzimą gospodarkę, bardziej dotykając zwykłych pracowników niż firm. Byliśmy zielona wyspą. Wielka Brytania została uderzona bardzo mocno, duże banki i instytucje finansowe zachwiały się w posadach i bez wsparcia administracji państwowej nie przeżyłyby wstrząsu. W roku 2009 spadek PKB osiągnął –4%. Firmy zamykały oddziały, zwalniały pracowników i ograniczały koszty. Wrosło bezrobocie, a rząd zachęcał pracodawców do elastycznych form zatrudnienia, jak haniebne kontrakty zero godzinowe.

Pomoc publiczna dla biznesu kosztowała budżet wzrost deficytu budżetowego. Z powodu ratowania londyńskiego City i międzynarodowych korporacji obcięto wydatki socjalne oraz na sferę budżetową. Kraj zadłużył się i pogorszył warunki życia wielu obywateli, aby wyciągnąć z upadku chwiejący się świat finansjery. Rząd liczył, że w razie odbicia się - sektor prywatny pociągnie za sobą resztę gospodarki. Tak się nie stało. To właśnie frustracja zwykłych obywateli, którzy odczuli na własnej skórze kryzys, a nie zostali objęci owocami potencjalnych wzrostów, stała za negatywnymi głosami w referendum. W dużej mierze postrzegam wynik referendum jako głos na nie dla obecnie prowadzonej polityki, a nie konkretnie Unii Europejskiej. Dobrym dowodem jest fakt, że po ogłoszeniu rezultatów, Brytyjczycy zaczęli szukać w interenecie informacji na temat stowarzyszenia z Unią.

Niezależnie od przyczyn negatywnego głosu Brytyjczyków na temat ich pozostania w strukturach Wspólnoty, ważne jest spojrzenie na realia. Odmrożenie uszu na złość matce jest dziecinną formą reakcji. Mieszkańcy Zjednoczonego Królestwa, nawet ci proeuropejscy jak Szkoci czy Irlandczycy, odczują wagę swoich decyzji. Wyjście z Unii to odnowienie blisko 60-ciu traktatów handlowych. Londyn był ważnym ogniwem w strukturach międzynarodowych koncernów. Frankfurt, Paryż czy Amsterdam już mogą szykować się do przejęcia schedy. Nawet ikony brytyjskie jak Uniwersytety Cambridge i Oksford nie unikną przykrych konsekwencji w postaci obcięcia budżetu o 20-25%.

Po Brexicie będzie inaczej i ciekawiej. Życzyłbym sobie, aby politycy wyciągali wnioski z brytyjskiej lekcji. Rządzenie krajem nie ogranicza się tylko do samych wyborów parlamentarnych. Trzeba uważnie słuchać głosu społeczeństwa również pomiędzy aktami elekcyjnymi. Wielu komentatorów uznaje wyniki Donlda Trumpa, Brexitu czy partii Le Pen za swoiste kuriozum. Można i tak. Łatwiej uznać, że ponad 17 milionów Brytyjczyków najzwyczajniej w świecie zwariowało, zamiast szukać przyczyn. Dla mnie zdarzeniem granicznym była Wielka Depresja. Wówczas politycy postawili na ratowanie wielkiego biznesu kosztem obywateli. Teraz obywatele wystawiają swoje rachunki.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polikulturalizm

Głos przeciw dochodowi podstawowemu

Czekając na drugą falę