Kenijski zawrót głowy

Pół wieku po opuszczeniu Kenii przez angielskich kolonizatorów i pozostawienia kraju w rękach tubylców, francuski potentat rynku detalicznego – Carrefour – na nowo postanawia odkryć Afrykę. Konkretnie udało się odnaleźć nowo tworzącą się kenijską klasę średnią, która – jak myślą Francuzi – nie może w pełni korzystać ze swoich przywilejów, skoro nie ma odstępu do supermarketów. W historii, którą chcę opowiedzieć, nie chodzi tylko o otwarcie na przedmieściach Nairobi sklepu, oferującego świeże produkty. Gra toczy się o dominację na rynku, który od dziesięcioleci jest kontrolowany przez rodzime, kenijskie firmy rodzinne.

Francuzi nie są pierwszym międzynarodowym koncernem, który próbuje szczęścia w kraju leżącym w cieniu Kilimandżaro. Na miejscu jest już amerykański Walmart (znany dla niepoznaki jako Massmart) i Choppies, botswański gigant z branży spożywczej, który w odróżnieniu od wymienionych już konkurentów wykupił udziały w istniejącej lokalnej marce Ukwala i posiada własną sieć marketów.

Kenia jest jedną z największych i najbardziej perspektywicznych gospodarek Czarnego Lądu. Międzynarodowe koncerny zakotwiczone w Afryce Południowej szukają w głębi kontynentu nowych rynków zbytu i pól do ekspansji. Kenijska gospodarka jest oparta na niesformalizowanych firmach rodzinnych, które rozkwitały powoli bez presji ze strony zagranicznej konkurencji od czasu gdy kraj opuścili Brytyjczycy. Potencjał branży spożywczej szacuje się na około 7 miliardów dolarów. Największym graczem na rynku jest Nakumatt, który dominuje ilością lokalizacji (60) i zysków (ponad 500 milionów dolarów), przed Tuskys (odpowiednio: 58 i 400 milionów) i Uchumi (25 i 150 milionów). Póki co kenijscy potentaci robią dobrą minę na widok międzynarodowej konkurencji, licząc na własne silne fundamenty: stałych klientów, oddanych pracowników oraz zaufanych dostawców. Jednak na wszelki wypadek sięgają po sprawdzone sztuczki marketingowe, jak programy lojalnościowe, aby utrzymać i wzmocnić więzi z kupującymi. Prawdopodobnie kolejnym krokiem będzie usprawnienie sieci logistycznej, w prowadzenie własnych produktów, wymuszanie niższych cen na dostawcach. Tak działają globalni konkurenci i Kenijczycy wiedzą, że muszą przyjąć ich optykę, aby utrzymać udziały w rynku.

Sukces kenijskiej gospodarki, która tworzy zastępy klasy średniej, nie mógł przejść niezauważony. Ponieważ jak wszędzie na świecie aspiracje ludzi rosną wraz z zarobkami, a te wymuszają więcej pracy, pozostawiając mniej czasu na tradycyjne zakupy spożywcze u ulicznych sprzedawców czy na targach (tak wygląda praktyka dla 75% społeczeństwa). Wraz z wkroczeniem do świata cywilizowanego, trzeba znosić jego zalety z godnością. Koniec z życiem w wersji slow. Od teraz liczą się atrakcyjne zakupy w centrach detalicznych. Właśnie na taką zmianę trendów, liczą międzynarodowe koncerny ciągnące do Kenii.

Dochodzimy tu do bardzo ciekawej sytuacji. Zachodnim społeczeństwom przejadło się kupowanie w galeriach handlowych i hipermarketach. Teraz bardziej świadoma klasa średnia woli żywność ekologiczną, sprawdzoną, smaczną, od lokalnych wytwórców – niemal rzemieślników, w małych ilościach i rozkoszować się smakiem. Kenijczycy niby to mają, ale żeby docenić co za chwilę stracą, będą musieli przejść przez okres błędów i wypaczeń gospodarki konsumpcyjnej. Za kilka lat, gdy uch handel będzie przesiąknięty zachodnimi produktami zatęsknią za kupowaniem na targu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polikulturalizm

Głos przeciw dochodowi podstawowemu

Czekając na drugą falę