Potężne Indie kontra Google

Władze indyjskie dały już odpór Facebookowi, który jako Free Basics, próbował zdominować rynek dostępu do internetu. Teraz przyszła kolej na następnych potentatów rynku online. Działanie New Delhi ma na celu ochronę wewnętrznej konkurencji przed zakusami globalnych molochów. Nowe regulacje prawne już zyskały miano podatku Google’a.

Od 1-ego czerwca każda spółka, która płaci ponad 1 500 dolarów rocznie za emitowanie reklam przez firmę nie działającą na terenie Indii – czyli na przykład Twitter, Facebook czy Google – będzie musiała uiścić 6% od wartości kampanii reklamowej, jako podatek wyrównawczy. W ten sposób rząd indyjski chce położyć rękę na znacznych dochodach, które globalne spółki wyciągają z lokalnego rynku, korzystając same z tego, że działają w krajach o niższych stawkach podatkowych. Jest to konsekwencja przełożeń budżetowych z lutego tego roku.

Zgodnie z nowymi przepisami, reklamodawcy będą musieli odliczyć i zdeponować opłaty na rzecz podatku na rządowych kontach. Jest to spowodowane faktem, że duże korporacje reklamowe nie mają swoich przedstawicielstw na terenie Indii. Rząd liczy, że wydarzy się jedna z dwóch sytuacji,: zagraniczne spółki otworzą swoje oddziały w kraju lub rodzime firmy, zniechęcone podwyższonymi kosztami, zaczną szukać lokalnych partnerów. Już teraz działalność startupów oraz małych i średnich firm jest obłożona 18% podatkiem. Dołożenie 6% opłaty wyrównującej znacznie podraża prowadzenie biznesu. Oczywiście może się okazać, że chęci rządu - na dodatkowe dochody z podatków - mogą się ziścić kosztem klientów końcowych reklamowanych produktów lub usług.

Rynek cyfrowej reklamy jest obecnie wart miliard dolarów i ma wzrosnąć o blisko 50% w ciągu tego roku. Ogólne prognozy na najbliższe lata są niezwykle obiecujące. Szacuje się, że do końca 2020 roku sektor będzie wart nawet 60 miliardów. Trudno uwierzyć w taką dynamikę, chociaż z drugiej strony indyjski rynek internetowy jest we wstępnej fazie rozwoju. Potentaci pokroju Apple, Amazona czy Google’a wydają się dopiero odkrywać potencjał indyjskiej gospodarki. Prawdopodobnie dlatego władze indyjskie już teraz chcą pokazać, kto będzie rządził i dzielił najlepsze kawałki tortu.

Ogólna kondycja indyjskiej gospodarki musi budzić szacunek - od marca 2015 do 2016 zanotowano wzrost w wysokości 7,6%. Ważnym czynnikiem wzmacniającym jest niska cena ropy naftowej, dzięki czemu ekonomia oszczędza miliardy dolarów na imporcie 2/3 potrzebnego surowca. Korzystne warunki pogodowe – po dwóch latach suszy – napędzają gospodarkę rolną.

Niestety cały czas kuleje eksport, który spowalnia produkcję w kraju. Fabryki działają przy wykorzystaniu 70% swoich mocy. Podobnie nie widać wsparcia ze strony prywatnych inwestycji. Koncentracja kapitałów w wybranych branżach jak: odnawialne źródła energii, telekomunikacja czy produkcja nawozów ma rządowe korzenie. Szczególnie brakuje finansowania w budowę nowych elektrowni, co może w przyszłości poważnie zagrozić wzrostowi mocy produkcyjnych.

Kolejny bodziec do wzrostów może dać ogłoszona przez bank centralny polityka obniżania stóp procentowych, co powinno sprzyjać inwestycjom oraz wzrostowi konsumpcji wewnętrznej.

Można powiedzieć, że wyniki indyjskiej gospodarki są tak dobre, że aż podejrzane. Warto zauważyć, że od początku roku 2015 zmienił się sposób liczeni PKB przez służby statystyczne. Niektórzy komentatorzy żartują, że Indie - podobnie jak Chiny - chcą same kreować ekonomiczną rzeczywistość.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polikulturalizm

Głos przeciw dochodowi podstawowemu

Czekając na drugą falę