2 220, 71 560, 744 400

Tytułem wstępu, tajemnicze liczby powyżej to nie numer, pod który dzwonił E.T., aby wrócić do domu, ani wykradzione z tajnego raportu MON namiary na miejsce ukrycia Złotego Pociągu. To kwoty wyrażone w dolarach, które wyznaczają skalę nierówności.

Nawiązując do Światowego Raportu Bogactwa, publikowanego corocznie przez bank Credit Suisse, wystarczy posiadać równowartość 2 220 dolarów (w gotówce, papierach wartościowych lub majątku trwałym, z wyłączeniem długów), aby być bogatszym od połowy ludzi, którzy zaludniają naszą planetę.

Gdyby jakimś przypadkiem okazało się, że saldo waszych aktywów zamykało się kwotą 71 560 dolarów, wówczas należycie do elitarnych 10% najbogatszych osób. Ale już rząd wielkości wyżej – od 744 400 dolarów – zaczyna się mityczna granica 1% najbardziej majętnych obywateli globu.

Progi bogactwa, który wyznaczył Credit Suisse, są liczone od majątku gospodarstwa domowego, a nie jego dochodów. Z tego założenia wynikają pewne uproszczenia, które mogą wypaczać prezentowane dane. Na przykład jak to, że globalna suma majątków gospodarstw domowych (nieruchomości i aktywa finansowe) wynosiła w połowie 2016 roku – 256 bilionów dolarów. Gdyby to równo podzielić pomiędzy wszystkich dorosłych mieszkańców Ziemi dawało by średnio blisko 53 000 dolarów na głowę. Ale się nie dzieli. 10% najbogatszych zgarnia 89% z puli światowego majątku.

Patrząc na świat oczami analityków z Credit Suisse, można pomyśleć, że część obywateli rozwiniętych społeczeństw nawet nie wie, że należy do najbogatszych 10%. W samych Stanach Zjednoczonych to blisko 40% mieszkańców, a wśród najbardziej majętnego 1% Amerykanie są z pewnością najliczniej reprezentowanym narodem. Ale nawet w centrum Imperium skala nierówności jest bardzo wysoka. Wprawdzie 18 milionów ludzi mieści się w 1% najbogatszych, ale też 21 milionów znajduje się w dolnych 10%, co oznacza że poziom ich długów przekracza wartość zgromadzonego majątku.

Światowy Raport Bogactwa, publikowany w The Economist, jest kolejnym sztucznym zestawieniem, które ma utwierdzać w przekonaniu, że świat zmierza w dobrym kierunku. Myślę, że uprawnionym wnioskiem płynącym z badania, jest sugestia, iż kraje rozwinięte mają tak wysoki poziom majątku, że nie potrzebują wstrząsów politycznych na miarę prezydentury Trumpa czy Brexitu. Co więcej, w świetle prezentowanych danych, bunt przedstawicieli najbogatszych narodów przeciwko establishmentowi, jest działaniem na własną niekorzyść. Oczywiście, że mieszkańcy krajów afrykańskich, żyjące za mniej niż dolara dziennie, nie zrozumieją rozterek amerykańskiej klasy średniej lub niższej, która nie widzi perspektyw dla dalszej spokojnej egzystencji przy dochodach rzędu 55 000 dolarów rocznie na gospodarstwo domowe.

Tylko, że takie pokazanie miejsca w szeregu nikogo już nie wzruszy. Przekaz płynący z raportu: nie narzekajcie, bo inni mają gorzej - nigdy nie zadziała. Aspiracyjny charakter gospodarki rynkowej zachęca do sięgania wyżej i drapania się w górę hierarchii. Dla tych, którzy się wspinają wizja przyszłości jest wyjątkowo ciemna i niepewna. Tym niemniej nikt nie ma zamiaru się oglądać na tych, co pozostali w tyle.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polikulturalizm

Głos przeciw dochodowi podstawowemu

Czekając na drugą falę