Deloitte stawia na Indie

Indie znów stają się modne. Przez wieki bogactwo Dalekiego Wschodu było utożsamiane z krajem na półwyspie Dekan. Nie wyizolowaną od reszty świata Japonią czy rozbitymi, podzielonymi i zacofanymi Chinami, a już z pewnością nie prowincjonalną Koreą. Mumbaj (dawniej znany u nas jako Bombaj) czy Kalkuta były prawdziwymi bramami do raju, który zawładnął sercami i umysłami Europejczyków.

Wielki, różnorodny kulturowo, gospodarczo i przyrodniczo kraj był eksplorowany i wykorzystywany bez litości przez kolonialistów: najpierw portugalskich, potem holenderskich, a na koniec angielskich. Wraz ze schyłkiem Imperium Brytyjskiego, również Indie popadały w letarg. Dopiero odzyskanie niepodległości w 1947 roku - i stanie się największą demokracją liberalną świata - dawało nadzieję na otworzenie nowego rozdziału historii. Niestety nic takiego nie nastąpiło. Kolejne pół wieku zmarnowano na próby pogodzenia kastowości i demokracji, a także walki z sąsiadami: Pakistanem, Bangladeszem i Chinami. Dopiero na początku XXI wieku coś się zmieniło w samych Indiach, a także ich otoczeniu, co pozwala kreślić śmiałe, a nawet huraoptymistyczne, plany na przyszłość.

Przemiany gospodarcze w Azji są niezwykle dynamiczne. Skrupulatni konsultanci policzyli, że do tej pory mieliśmy do czynienia z dwiema falami wzrostu: pierwszą - napędzana przez Japonię i drugą – przez Chiny. Obecnie stajemy przed trzecią, której liderem mają być Indie. A przynajmniej tak przewiduje Deloitte.

Podstawą do przejęcia pałeczki supermocarstwa z rąk Pekinu ma być nieubłagana demografia. Już teraz mediana wieku mieszkańców Państwa Środka wynosi 37 lat, a Indii zaledwie 27.

W ciągu najbliższych dekad Indie będą zwiększały liczbę ludności. Jednocześnie ma wzrosnąć potencjał siły roboczej - z obecnych 885 milionów do blisko 1,1 miliarda w ciągu następnych 20 lat, a następnie utrzyma się na tym poziomie jeszcze przez kolejne pół wieku. Warto w tym miejscu dodać, że przyszłe zasoby ludzkie będą znacznie lepiej wykształcone oraz przygotowane na wyzwania przyszłości. Nie ma mowy, o powtórzeniu chińskiej drogi i rywalizację jedynie niskim kosztem. Indie same dla siebie będą olbrzymim rynkiem zbytu. To raczej światowe marki muszą zabiegać o obecność w kraju o podobnym potencjale.

Przyrost mieszkańców będzie szczególnie widoczny na tle starzejących się starych potęg regionu, a więc Japonii, Korei oraz Chin. Już teraz - rok do roku - Indie wypuszczają na rynek pracy 51% siły roboczej całego regionu. Udział ten będzie się zwiększał w ciągu kolejnych lat dekad.

Autorzy raportu sugerują, że plany indyjskiej supremacji może pokrzyżować brak spójnego planu rozwoju całego kraju. Pełne rozmachu, ale jednak kontrowersyjne reformy premiera Narendry Modiego zmieniają społeczeństwo, choć często brakuje im konsekwencji. Przestawienie kraju na tory nowoczesności nie odbędzie się w ciągu nocy, ani nawet jednej kadencji parlamentu. Potrzeba wytrwałości, której – historycznie rzecz ujmując – brakuje.

Zresztą, przestajemy żyć w świecie, w którym praca ludzkich rąk ma znaczenie dla powiększania potencjału gospodarczego kraju. Wiedzą o tym państwa europejskie (jak Szwajcaria czy Niemcy) oraz azjatyckie (Japonia, Korea i Chiny). Automatyzacja jest najlepszym lekiem, który chroni wzrost gospodarczy przed negatywnymi skutkami starzenia się społeczeństw, a w tym elemencie Indie pozostają daleko w tyle.

Indyjski zryw tak wspaniale odmalowany przez konsultantów Deloitta może się wcale nie ziścić. Już dziś Indie – z racji wrogiego nastawienia – nie uczestniczą w gargantuicznym chińskim projekcie nowego Jedwabnego Szlaku (One Route, One Belt). Jak wspomniałem powyżej, z punktu widzenia potencjału rynku wewnętrznego to nie musi być problem. Tymczasem odcięcie się od zewnętrznych rynków zbytu nie zapewni pozycji supermocarstwa w przyszłości. Niezależnie od tego, jak duży będzie przyrost mieszkańców.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polikulturalizm

Głos przeciw dochodowi podstawowemu

Czekając na drugą falę