Zarobki w sharing economy

Praca dorywcza, na zlecenie czy na kontrakcie jest formą zatrudnienia znaną jeszcze zanim ludzkość poznała dobrodziejstwo etatu. Ponieważ jednak żyjemy w czasach, gdy stare idee przebiera się w nowe szaty i nadaje im błyskotliwe nazwy, otrzymaliśmy całą „nową” dziedzinę - tak zwaną sharing economy, czyli gospodarkę dzielenia się.

Boom na zatrudnianie ludzi bez konieczności oferowania im stałych umów o pracę zbiegł się z szybkim rozwojem globalizacji, a szczególnie nasilił po Wielkiej Recesji. Międzynarodowe korporacje – ale też zupełnie małe przedsiębiorstwa – odkryły, że zamiast płacić swoim pracownikom za wykonywanie zadań, a następnie ponosić jeszcze koszty ich urlopów, ubezpieczeń społecznych czy emerytur, lepiej jest zwinąć wszystkie niepotrzebne barokowe ozdoby i – w trosce o utrzymanie własnej konkurencyjności – skorzystać z usług freelancerów oraz kontraktowców, działających „na życzenie”.

Zwolennicy gospodarki wolnorynkowej powiedzą, że w czasach globalnej ekonomii, która sama działa od zlecenia do zlecenia, ludzie również powinni pracować kiedy i skąd chcą, a wynajmowanie ich i płacenie im za wykonane projekty lub dostarczone usługi spowoduje, że etaty odejdą do lamusa.

Zresztą zalety pozaetatowych form zatrudnienia są obopólne. Kontrakotwiec nie musi „wysiadywać” w biurze. Przyjdzie do konkretnego projektu, sam dobierze sobie godziny pracy, dostarczy to co było zamówione i otrzyma satysfakcjonujące wynagrodzenie, dzięki któremu będzie miał czas na realizację swoich pasji życiowych. Odpocznie i znów znajdzie nowe zadanie, nawet w innym mieście, innym kraju lub na innym kontynencie.

Serwisy uważane za ikony gospodarki dzielenia się, jak: Uber, Aribnb, Lyft czy TaskRabit, istniały oczywiście przed wybuchem kryzysu w roku 2008. Natomiast ich prawdziwy rozkwit nastąpił w momencie gdy firmy – w obawie przed bankructwem – zaczęły się pozbywać etatowych pracowników lub przynajmniej obcinać im przywileje i pensje. Wielu specjalistów, posiadających unikalne umiejętności lub właścicieli nieruchomości - bądź ruchomości - skorzystało z okazji do dorobienia do niższego uposażenia.

Platformy sharing economy wyrosły z naturalnej ludzkiej potrzeby dzielenia się. Jednak postanowiły wycenić udzielane sobie nawzajem uprzejmości oraz dodać skromną prowizję dla siebie (stąd mowa o gospodarce dzielenia się, a nie samym dzieleniu). Początkowo serwisy reklamowały się – szukając podwykonawców - jako doraźne rozwiązanie przy nagłym ograniczeniu wpływów do domowego budżetu czy tymczasowym zajęciu w trakcie poszukiwania nowej posady. Niestety rzeczywistość, bardzo często boleśnie, zrewidowała marzenia niektórych kontraktorów o chwilowości rozwiązania.

Według danych zgromadzonych przez Pew Research Center, w końcówce poprzedniego roku, 24% Amerykanów zarabia pieniądze dzięki sharing economy. Część z nich – 18% - ograniczała się do sprzedaży używanych przedmiotów online. Pozostałe 8% używało platform internetowych do świadczenia usług lub udostępniania swojego majątku. Dla ponad połowy z nich dochody z pracy „na żądanie” były ważnym, a nawet istotnym wkładem do domowego budżetu.

Skoro dla ponad 4% Amerykanów korzystanie z platform internetowych jest życiową koniecznością, warto postawić pytanie o wysokość zarobków. Próbę odpowiedzi można znaleźć w badaniu Priceonomics Data Studio, które przeanalizowało dane klientów, wnioskujących o pożyczki. Informacje o uposażeniach nie są więc pełne i stanowią jedynie wycinek rynku. Można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że pojedynczy zleceniobiorcy oferują swoje usługi na kilku platformach, tak więc agregowanie wyników jedynie do jednego serwisu niewiele mówi o całkowitych zarobkach zleceniobiorców. Dają jednak ogólne pojęcie o przeciętnych dochodach z jednej platformy. Do analizy wybrano dziewięć spółek: Airbnb, Doordash (dostawy z restauracji), Etsy (handel rękodziełem), Fiverr i TaskRabbit (platformy usługowe), Getaround (wynajem samochodów od indywidualnych właścicieli), Lyft, Uber oraz Postmates (dostarczanie przesyłek).

Na najwyższe zarobki – co nie powinno być zaskoczeniem - mogą liczyć właściciele mieszkań pod wynajmem, współpracujący z Airbnb. Średnio miesięcznie otrzymują oni ponad 900 dolarów, choć mediana wynosi jedynie połowę tej kwoty, czyli około 450 dolarów. Oznacza to, że – jak w zwykłej, staromodnej ekonomii - na rynku przeważają tanie oferty, ale te najbardziej luksusowe zawyżają znacząco wyniki.

Przepaść pomiędzy Airbnb, a resztą stawki jest głęboka. Czwarty na liście Uber daje średnie zarobki na poziomie około 350 dolarów miesięcznie, przy medianie 150 dolarów. Z danych dla całej dziewiątki wynika, że na platformach sharing economy można liczyć średnio na 300 dolarów, choć połowa użytkowników z trudem osiąga 110 dolarów.

Jak wynika z analizy Priceonomics Data Studio, zdecydowana większość osób – 85%, które oferują swoje usługi w ramach ekonomii dzielenia się zarabia na pojedynczej platformie poniżej 500 dolarów miesięcznie. Jeśli nie mają one dodatkowego zajęcia lub nie ogłaszają się w kilku podobnych serwisach, ich dochody – w warunkach amerykańskich - są niewystarczające do samodzielnego utrzymania siebie i rodziny. Powyższa uwaga nie dotyczy jedynie większości oferentów na Airbnb, ale jest to osobny przypadek.

Popularność serwisów sharing economy rośnie. Prawdopodobnie rynek będzie chciał zająć kolejne pola, które do tej pory były wolne od monetyzacji. Myślę, że dziś w dobie Ubera i BlaBlaCara trudniej jest prosić sąsiada o podwiezienie do pracy czy łapać stopa w trakcie wakacji. Podobnie jak liczyć na darmowy nocleg w czasach Booking.com czy Airbnb. Era bezpłatnego lub barterowego świadczenia usług powoli się kończy. Być może wkrótce pojawią się platformy, na których będzie można odkupić od kogoś miejsce w kolejce do urzędu lub siedzenie w miejskim autobusie. Babcie serwujące obiady głodnym wnukom też mogłyby podbić sieć, oferując tanie domowe posiłki sąsiadom. Pamiętajcie! Sharing is caring. A jak się uda jeszcze przy tym zarobić, to wszyscy powinni być zadowoleni.

Jedno jest niemal pewne. Bez dodatkowych środków na utrzymanie, zarobki z platform sharing economy będą niewystarczające na spokojne przeżycie od 1-ego do 1-ego. Jeśli przy rosnącej automatyzacji i spadającym popycie na pracę, wprowadzony zostanie bezwarunkowy dochód podstawowy (BDP) wówczas serwisy pracy „na żądanie” mogą stać się prawdziwym hitem. Nie oszukujmy się jednak. Tymi, którzy zbiją na nich fortunę, będą właściciele portali, pobierający prowizje.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polikulturalizm

Głos przeciw dochodowi podstawowemu

Czekając na drugą falę