Dla miłośników wskaźników

Dla niektórych ekonomistów, polityków czy publicystów ogłaszanie bieżących wskaźników gospodarczych jest ważnym wydarzeniem. Szczególnie uważnie obserwuje się miesięczne odczyty: inflacji, stopy bezrobocia czy wzrostu gospodarczego. Po publikacji zazwyczaj komentuje się ich wielkość, porównuje z poprzednimi okresami czy próbuje wyrysować linie trendu na przyszłość.

Bardzo często - zapatrzeni na wartości indeksów - nie mamy czasu dostrzec co się faktycznie kryje za kolejnymi rekordami. Brak głębszej analizy daje nam fałszywe poczucie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, skoro spada co powinno spadać , a rośnie co powinno rosnąć.

Weźmy przykład amerykański, ale – powiedzmy sobie szczerze – odnosi się on do każdego innego kraju. Otóż tamtejszy urząd statystyczny podał, że oficjalna stopa bezrobocia spadła w kwietniu do rekordowego poziomu 3,9%. Nic tylko się cieszyć. Taki poziom wskaźnika oznacza w praktyce, że każda osoba puszkująca pracy - może ją znaleźć. Politycy – szczególnie rządzący – lubią przy takich okazjach odcinać kupony, głosząc - wszem i wobec - swoje zdolności do sterowania gospodarką i budowania odpowiedniego klimatu.

Niestety, stopa bezrobocia - jak każdy inny wskaźnik ekonomiczny – jest wyliczana na podstawie wzoru matematycznego. Najczęściej pożądany wynik osiąga się dzieląc jedną wartość prze drugą, czyli w naszym przypadku: ilość osób nie posiadających zatrudnienia przez ogólny zasób siły roboczej (i dla lepszego efektu mnoży się to wszystko przez 100%).

Oczywiście, żeby nie było tak prosto, istnieje jeszcze szereg obwarowań.
Ogólny zasób siły roboczej – mianownik naszego ułamka, to liczebność ludności w wieku produkcyjnym, czyli najczęściej w wieku od 15 do 64 lat. W celu manipulowania wskaźnikiem można ograniczyć liczebność ludzi w wieku produkcyjnym, do osób aktywnych zawodowo, wykluczając studiujących, rencistów, czy kobiety na wychowawczym.

Podobnie jest z licznikiem. Żaden szanujący się urząd statystyczny nie bierze pod uwagę wszystkich osób nie posiadających etatów. Najczęściej za osoby bez pracy uznaje się te, które: poszukują aktywnie zajęcia lub są zdolne do objęcia stanowiska w ciągu najbliższego tygodnia. Z góry wyklucza się wszystkich spoza wieku produkcyjnego, uczących się, rencistów, .itd.

Co zatem stoi za kwietniowym rekordowym poziomem bezrobocia – 3,9%?

Po pierwsze, w kwietniu amerykańska siła robocza uszczupliła się o – bagatela – 236 000 osób. Taka była nadwyżka rezygnujących z pracy, w stosunku do ludzi którzy znaleźli zatrudnienie.

Po drugie, liczba Amerykanów posiadających pracę wynosi obecnie nieco ponad 155 miliony. Jednak przy rosnącej populacji - i przybywającej co miesiąc nowej fali szukających zatrudnienia - oznacza to, że znów kurczy się udział pracujących w ogólne liczbie osób w wieku produkcyjnym. Obecnie jest to 62,8%, podobnie jak pod koniec lat 70.

Po trzecie, maleje ilość osób, które zmieniają stanowiska. Zmniejszona aktywność oznacza, że ludzie nie czują się pewni na rynku pracy, a zatrudniający nie tworzą wystarczającej ilości nowych etatów. Nieznaczny przyrost stawki godzinowej (średnio o 4 centy) sugeruje, że wahadło rynku przechyla się w stronę pracodawców.

Po czwarte, maleje ilość osób, które chętnie by podjęły pracę, ale przestały jej aktywnie szukać oraz tych, które przeszłyby z niepewnego wymiaru czasu pracy na pełen etat.

Kończąc mój przydługi wywód, chciałbym podkreślić, że wskaźniki ekonomiczne mają czasem luźny związek z prawdziwym obrazem gospodarki. Bez trudu można sobie wyobrazić zerową stopę bezrobocia, gdy zostanie obsadzone jedyne stanowisko pracy w danym kraju, a miliony potencjalnie aktywnych zawodowo będzie w tym czasie siedzieć bezczynnie w domu. Jeśli znajdziemy sposób na utrzymanie bezrobotnej rzeszy, wówczas zasadne będzie pytanie: Czy osoba zatrudniona na jedynym etacie ma wielkie szczęście, czy raczej ogromnego pecha?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polikulturalizm

Głos przeciw dochodowi podstawowemu

Czekając na drugą falę