Fundusze zastępują inwestorom akcje

Na amerykańskim rynku papierów wartościowych można zaobserwować kuriozalną sytuację. W zasadzie kłopoty zaczęły się jeszcze w 2015 roku, kiedy to utworzyła się długa kolejka startupów chętnych do wejścia na giełdę. Przyczyny były oczywiste. Rynek nowych spółek był rozgrzany do czerwoności, ilość tak zwanych jednorożców, a więc przedsięwzięć wycenianych na ponad 1 miliard dolarów rosła po każdej kolejnej podnoszącej kapitał.

Inwestorzy – ale też właściciele oraz fundusze inwestycyjne - czekali z rosnącą niecierpliwością na możliwość wejścia na rynek giełdowy, aby wreszcie otrzymać długo oczekiwany, gigantyczny zwrot z wyłożonego kapitału. Chętnych do debiutu było tak wielu, że stworzyła się długa kolejka, a tymczasem wyceny spółek rosły i rosły.

I wówczas nastąpił krach na przegrzanych chińskich giełdach. Światowe parkiety podchwyciły trend, akcje traciły na wartości, inwestorzy w panice wycofywali środki. Klimat do debiutu na parkiecie wyraźnie się popsuł. Ogonek oczekujących na wejście na rynek, zamienił się w kolejkę wyglądających na poprawę sytuacji.

Niestety wraz ze spadkiem wartości walorów notowanych na giełdach, pogorszyły się wyceny startupów. Kolejne rundy podnoszenia kapitału nie przyciągały chętnych. Grono jednorożców wyraźnie się przerzedziło. Na dodatek – wraz z popsuciem się koniunktury – inwestorzy zaczęli się baczniej przyglądać spółkom, na które wyłożyli gotówkę. Bizantyjskie życie w Dolinie Krzemowej nabrało bardziej spartańskiego rytu. Obcięto kadrę i koszty, które nie wpływały bezpośrednio na generowanie przychodów. Strzyżenie dotknęło wszystkich nawet takich gigantów jak Google.

Dopiero pod koniec pierwszej połowy 2016 roku warunki do handlowania akcjami uległy poprawie na tyle, że pierwsze wychudzone jednorożce doczekały się wejścia na parkiet. Część z nich została właściwie zmuszona do debiutu przez fundusze inwestycyjne, które nie mogły się już doczekać zwrotu z inwestycji, aby poprawić swoje własne notowania.

Wówczas okazało się, że stanie się spółką notowaną publicznie nie jest dla startupu żadną atrakcją. Co więcej może mu jedynie przeszkodzić w dalszym rozwoju. Oczywiście bycie na giełdzie ułatwia pozyskanie pieniędzy, gdyż wystarczy ogłosić emisję nowej serii akcji, ale jaka to sensacja dla spółek, które pozyskiwały setki milionów dolarów gdy tylko miały taki kaprys? Do tego stopnia, że prezes Airbnb wygadał się w wywiadzie, iż nie wie co zrobić z dodatkowymi środkami, ale skoro dają, to bierze.

Realia giełdowe to przebywanie pod permanentną obserwacją. Każda decyzja władz firmy czy nawet luźna wypowiedź prezesa są ściśle monitorowane i mają natychmiastowy wpływ na wahania kursu. Dochodzą jeszcze: męcząca publikacja cokwartalnych raportów z działalności, aktualizowanie prognoz zysków i mierzenie się z oczekiwaniami inwestorów co do wielkości wypłacanej dywidendy (najlepiej około 20% rocznie).

Poza tym zmieniły się realia. Spółki usługowe, a szczególnie startupy, wydają więcej na badania i rozwój niż na inwestycje kapitałowe (chyba, że dostaną nieoczekiwany zwrot podatkowy, ale to tylko raz na kilka lat). Dla firmy technologicznej poszukującej swojej przewagi konkurencyjnej to naturalne działanie. Dla inwestorów czyste marnotrawienie środków, zamiast samemu coś wymyślać lepiej przejąć kogoś kto to już zrobił, albo jeszcze lepiej – ściąć koszty, a powstałe dzięki temu zyski rozdać między właścicieli. Tak się stało z Alphabetem, gdy okazało się, że większość spółek zależnych – poza Googlem – ponosi straty. Właściciele akcji natychmiast zażądali kontroli wydatków i obcięcia kosztów na projektach, które nie rokują przychodami w najbliższym czasie, czyli najdalej półtora roku.

Ponieważ – jak wspomniałem – przewagę rynkową uzyskuję się w działach badań i rozwoju, tymczasem standardy giełdowe wymagają publikowania szczegółowych raportów z działania spółek. Tak więc nowe osiągnięcia zostają niemal natychmiast ogłoszone konkurencji. Doprawdy nie ma się co dziwić, że spółki nowych technologii nie pchają się na giełdowe parkiety z takim animuszem, jak kilka lat temu.

Niedostatek nowych papierów giełdowych to tylko jedna strona medalu obecnej arcyciekawej rzeczywistości. Drugim kłopotem jest brak „starych” akcji. Okazuje się, że w rekordowym roku 1997 na parkiecie było notowane ponad 8000 spółek. Obecnie po licznych przejęciach oraz bankructwach (mieliśmy przecież po drodze kilka krachów) na giełdzie pozostało nieco ponad 4300 firm.

Czy brak walorów do handlowania stanowi jakiś problem? Absolutnie nie!

Jak pisze John Detrixhe z Quartza, paradoksalnie liczba funduszy inwestycyjnych (akcyjnych, wzajemnych, także zamkniętych) właśnie zrównała się z ilością notowanych na nowojorskim parkiecie spółek.

Niektórzy mogliby narzekać, że niedostatek nowych spółek na parkietach źle świadczy o kondycji gospodarki. Poza tym głębokość – a obecnie płytkość - amerykańskiego rynku kapitałowego stanowi podstawę branży finansowej. To stąd biorą się pieniądze na kredytowanie nowych inwestycji czy miejsc pracy.

Jednak czasy się zmieniły. Największe spółki śpią na pieniądzach, które nie przesiąkają w dół, aby przez rynek bankowy i kapitałowy wspierać powstawanie nowych przedsięwzięć.

Drobni inwestorzy – choć często nie mogą sobie pozwolić na regularne odkładanie oszczędności – najchętniej wybierają fundusze indeksowe (tak zwane ETF), czyli odzwierciedlające skład indeksu giełdowego. W rezultacie na całym świecie jest już 3,3 miliona podobnych opcji inwestycyjnych, a więc około 70 razy więcej niż ogólna liczba spółek notowanych na rynkach papierów wartościowych.

Z kolei najbogatsi nie potrzebują inwestowania na giełdach, aby pomnażać swoje majątki. Liczą się fundusze „szyta na miarę”, obiecujące daleko wyższe zyski, oferując skomplikowane produkty.

Oczywiście nikt już dziś nie popełni błędu i nie kupi skonsolidowanych - wątpliwej jakości - kredytów hipotecznych, owiniętych w luksusowy papier z logiem budzącej zaufanie instytucji finansowej. Ten numer dwa razy nie przejdzie. Już prędzej musiałyby to być zunifikowane - solidne - pożyczki na zakup samochodów. Rzecz jasna skrzętnie spakowane w pudełko z znakiem firmowym, nie budzącego zastrzeżeń, funduszu inwestycyjnego.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polikulturalizm

Głos przeciw dochodowi podstawowemu

Czekając na drugą falę