Co tam pichcisz, doktorku?


W połowie lutego gruchnęła informacja – opublikowana w Science Magazine, że amerykańska administracja zatwierdziła dwa niebezpieczne i kontrowersyjne eksperymenty typu  „gain-of-function” dla wirusa ptasiej grypy. Chodzi o manipulowanie patogenami, a więc ingerencję genetyczną, w celu zwiększenia ich potencjału. Co może spowodować, że słynny H5N1 będzie jeszcze groźniejszy.

Badania nad wirusem ptasiej grypy – w celu jego poznania i zmienienia funkcjonalności – zostały zawieszone w roku 2012, w atmosferze zaciekłej debaty w środowisku wirusologów, na temat zasadności podejmowanego ryzyka.

W 2014 roku, z powodu podwyższonego zagrożenia biologicznego w Ameryce: wąglik, wieczna ospa oraz Ebola – rząd Stanów Zjednoczonych ogłosił bezterminowe moratorium nad badaniami funkcjonalnymi wirusów.

Teraz administracja – po cichu – zezwoliła na kontynuowanie niebezpiecznych eksperymentów. Według części naukowców, laboratoryjne podnoszenie śmiertelności wirusów, pomoże w lepszym zrozumieniu mechanizmu ich działania oraz opracowaniu skuteczniejszych sposobów obrony. Przeciwnicy argumentują, że ryzyko utraty kontroli nad ingerencją genetyczną – i rozpętaniem śmiertelnej pandemii – przewyższa jakiekolwiek korzyści z eksperymentu.

Decyzja podjęta przez władze amerykańskie odbywa się w trakcie poważnej dyskusji pomiędzy naukowcami na całym świecie. Środowisko badaczy liczyło, że w trakcie poszerzonej dysputy, uda się wytyczyć ramy, które w przyszłości będą obowiązywać wszystkie podobne eksperymenty, stawiające pod znakiem zapytania globalne bezpieczeństwo. Jednostronna rezolucja Amerykanów mocno utrudnia dialog.

Powody do niepokoju mają swoje podłoże historyczne, sięgające lat 60. XX wieku, kiedy rozpoczęto badania nad rekombinacją DNA. Chodziło o wymianę materiału genetycznego, aby powstawały nowe genotypy, czyli nowe właściwości, dziedziczone później przez kolejne osobniki.

Problem polegał na braku wystarczającej wiedzy technicznej co do skutków podobnych eksperymentów. Pierwsze doświadczenia odbywały się w zasadzie na ślepo. Jak twierdzi Kevin Esvelt, pionier w dziedzinie edytowania genów metodą CRISPR, w rozmowie dla magazynu Vox, naukowcy nie wiedzieli jakie będą wyniki ich ingerencji. Modyfikowanie genotypu wirusów – najprostszych organizmów – mogło podnieść ich żywotność, stworzyć superwirusa albo doprowadzić do neutralizacji.

Niepewność eksperymentatorów doprowadziła do wprowadzenia pierwszego moratorium i wypracowania przez środowisko naukowe przewodnich zasad do dalszych badań. Zgodnie uznano, że poruszanie się w nieznanym obszarze obarczone jest ryzykiem i wymaga nadzwyczajnej ostrożności. 

Z dzisiejszej perspektywy można śmiało powiedzieć, że paranoja lat 60. i 70. była wyolbrzymiona. Badania nad modyfikacjami DNA okazały się bezpieczniejsze, niż się pierwotnie obawiano. Tym samym zaowocowało to podjęciem wielu ryzykownych eksperymentów genetycznych na wirusach.

Jak podaje Kelsey Piper, z magazynu Vox, w 2001 roku, w Australii, naukowcy pracowali nad wirusem, który miał zapobiegać zbyt dużej rozrodczości myszy, sterylizując samice. Tymczasem modyfikacja Ectromelii, zamiast ograniczać rozrodczość zabijała zwierzęta. Problemem nie było to, że w warunkach laboratoryjnych stworzono śmiertelnego wirusa, ale – czy należy upubliczniać wyniki badań i modyfikacji? Co się stanie jeśli ktoś będzie chciał powielić prace australijskich naukowców?

Czy może być coś niebezpieczniejszego niż stworzenie śmiertelnego wirusa? Oczywiście. Można tak zmodyfikować już istniejącego - i znanego ze swej zabójczości, aby się szybciej rozprzestrzeniał, na przykład drogą powietrzną. Dokonano tego w 2011 w przypadku wirusa H5N1 (ptasia grypa) i przetestowano na fretkach. To właśnie po tym eksperymencie rozpętała się moralna i etyczna burza, która doprowadziła do uchwalenia moratorium na tego typu eksperymenty.

Argumenty zwolenników podejmowania ryzyka nie zmieniły od lat 60. XX wieku. Nadal uważają oni, że opracowanie – w bezpiecznym środowisku – najgroźniejszej wersji śmiertelnego wirusa (do którego może on zmutować w środowisku naturalnym) daje nam przewagę i czas na wyprodukowanie szczepionki do jego zniszczenia. Tak twierdzi – miedzy innymi – profesor Yoshiro Kawaoka, jeden z beneficjentów uchylenia amerykańskiego moratorium.

Sceptycy nie zgadzają się z optymistycznym podejściem Kawaoki. Zwracają uwagę, że w środowisku naturalnym może dojść do nieograniczonej liczby mutacji wirusa i żadne nasze przygotowania tego nie przewidzą. Poza tym duże koncerny farmaceutyczne nie produkują i nie magazynują szczepionek na każdą okazję. Było by to zbyt kosztowne i kłopotliwe. Proces wytwarzania i dystrybucji jest ścisłe związany z pojawieniem się zagrożenia.

Kelsey Piper zwraca też uwagę, że decyzja amerykańskiej administracji – co do zniesienia moratorium - jest nieprzejrzysta. Stany Zjednoczone nie przeprowadziły szerszych konsultacji, nieznane są argumenty za uchyleniem restrykcji, nie wzięto pod uwagę żadnego z licznych głosów sprzeciwu. Co więcej, gdyby wydarzyło się najgorsze – czyli śmiertelny wirus wydostał się z jednego z dwóch laboratoriów – wówczas będzie to rzutować na całe środowisko wirusologów i postawić kwestię produkowania szczepionek pod znakiem zapytania.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polikulturalizm

Głos przeciw dochodowi podstawowemu

Czekając na drugą falę