Nie karmić inwestorów!
Decyzja Amazona,
który – po fali protestów obywatelskich – o
nie budowaniu nowej siedziby w nowojorskim Queens, była zaskoczeniem.
Szczególnie dla włodarzy miasta i stanu, który za obietnicę utworzenia 25 tysięcy
wysokopłatnych miejsc pracy, byli gotowi
wesprzeć korporację trzema miliardami dolarów zachęt inwestycyjnych i ulg
podatkowych.
Oczywiście nikt z administracji municypalnej lub stanowej
nie zadawał sobie pytań: czy oferowane
zachęty naprawdę mają sens? Czy warto wyłożyć pieniądze podatników lub
ograniczyć wpływy do lokalnego budżetu, aby zdopingować koncern do
zainwestowania w okolicy?
Można powiedzieć, że w takich sytuacjach działa zwykły odruch: pojawia się znany, potężny inwestor – trzeba mu dać
ułatwienia. Bezrefleksyjnie, bez analiz korzyści i – jak twierdzi Amihai
Glazer, profesor ekonomii z Uniwersytetu Kalifornijskiego - bez sensu.
Spójrzmy na kilka argumentów.
Po pierwsze,
większość obietnic inwestora jest zazwyczaj bez pokrycia. Na przykład
zapewnienie o utworzeniu konkretnej liczby miejsc pracy – w przypadku Amazona:
25 tysięcy, może nigdy nie dojść do skutku Proces tworzenia nowego zakładu czy
centrum usługowego trwa latami i nikt - ani przedsiębiorca, ani lokalna
administracja - nie mają kryształowej
kuli, aby mieć pewność co do koniunktury w przyszłości. Większość
korporacji odchudza swoje struktury, przenosi operacje do innych, tańszych
lokalizacji, automatyzuje procesy. W sumie za kilka lat może się okazać, że
sukcesem będzie utworzenie przynajmniej połowy z wcześniej ogłaszanych miejsc
pracy.
Przykłady?
General Motors,
który - z powodu wewnętrznych problemów - zmniejszył
plany zatrudnienia w nowo otwartym zakładzie w Bostonie, i to pomimo
uzyskania 25 milionów dolarów na
wsparcie inwestycji.
Z kolei General
Electric musiał zamknąć otwieraną fabrykę aut elektrycznych w Maryland,
która działała tylko sześć lat. Chociaż lokalne, stanowe i federalne władze
wysupłały pospołu 115 milionów dolarów
na zachęty.
Po drugie, korzyści z
inwestycji są zazwyczaj niższe niż zapewnienia i wstępne analizy zysków.
Badania Carlianne Patirck, ekonomistki z Uniwersytetu Stanowego w Georgii, pokazują,
że lokalne administracje - wygrywające
przetargi na lokalizację nowych zakładów - osiągają
często mniejsze przychody niż suma zaoferowanych zachęt.
Naukowcy kwestionują
też tezę, że otwieranie nowych lokalizacji powoduje ożywienie gospodarcze w
regionie. Niestety w tym wypadku wydaje się, że pierwszeństwo mają czynniki
makroekonomiczne. Z kolei według badań Upjohn Institute for Employment Research samorządom bardziej się opłaca
wspierać lokalnych przedsiębiorców, niż ściągać do siebie międzynarodowe
korporacje. Zachęcane koncerny rzadko kiedy wywiązują się ze wstępnych
obietnic, co do wielkości zatrudnienia i skali inwestycji. Czyli trochę jak w
przypadku GM i GE, opisywanych powyżej.
Wspominany już profesor Glazer, prowadził na spółkach
amerykańskich własne badania. Wynika trzeci
wniosek: przedsiębiorstwa szukające nowych lokalizacji są najczęściej
zainteresowane ulgami podatkowymi.
Sytuacja jest prosta: im
większe ulgi, tym większa szansa na sprowadzenie dużego inwestora. Niestety
nic nie trwa wiecznie. Około 1/3 z
obserwowanych przedsięwzięć jest wygaszana, gdy kończy się okres obowiązywania -
proponowanych przez lokalną administrację -
zachęt.
Sprawa odwołanej
– podobno z przyczyn politycznych – inwestycji
w Nowym Jorku może mieć też drugie dno:
realia gospodarcze. Utworzenie dwóch nowych siedzib, na 25 tysięcy dobrze
płatnych etatów każda, to – pomimo szczodrych zachęt podatkowych – kosztowna sprawa. W dzisiejszej,
turbulentnej rzeczywistości, gdy co chwila padają słowa „kryzys” i „recesja”, lepiej zostawić trochę środków na
przejmowanie potencjalnych konkurentów.
W końcu, w niepewnych
czasach: „cash is king”.
Komentarze
Prześlij komentarz