… i jeszcze Mauritius!
W trakcie gdy większa część społeczeństwa bawiła na
wakacjach, grupie dziennikarzy śledczych - zrzeszonych w International
Consortium of Investigative Journalists (ICIJ) - udało się wydobyć z
kancelarii prawnej, działającej na malowniczym Mauritiusie, 200
tysięcy dokumentów, potwierdzających istnienie kolejnego schematu unikania
opodatkowania.
Pomysł, aby publikować podobne rewelacje w samym środku
okresu urlopowego wydawał się chybiony, gdyż przeszedł w zasadzie bez echa.
Może teraz, gdy letnia kanikuła dobiega końca, uda się dać tej historii
drugie życie.
Mauritius Leaks to lista ponad setki spółek – głównie
funduszy inwestycyjnych, które aktywnie działają w biednych krajach
afrykańskich i azjatyckich, ale też Indiach.
Chodzi o spółki, które finansują budowę infrastruktury
na Czarnym Lądzie, wspierają rozwój startupów w regionie lub pozyskują
środki z Zachodu – od osób prywatnych, ale też rządów – na szeroko
zakrojone akcje charytatywne.
Okazuje się, że duże grono podobnych funduszy, przynosi
swoim udziałowcom spore zyski, ale nie dzielą się nim – w formie podatków
- z krajami, w których działają. Aby podkręcić wyniki przerzucają część
dochodów na Mauritius, który kusi – całkiem skutecznie – 3% podatkiem.
Odkryte przez ICIJ machinacje z Mauritiusu ciągną się
przynajmniej od 2012 roku. Jak szacują analitycy, na skandalu Mauritius
Leaks kraje afrykańskie tracą rocznie równowartość 6% PKB kontynentu
(tak zwanej Afryki Subsaharyjskiej), czyli prawie 100 miliardów dolarów.
Nie trzeba nikogo przekonywać, że podobnej wielkości
sumy, przekazane poszkodowanym rządom, byłyby większą pomocą niż jakiekolwiek
zbiórki charytatywne czy akcje filantropijne, które organizuje się na całym
świecie, by wesprzeć Czarny Ląd. Pisałem już o tym wielokrotnie, że zamiast
okazywać nasze miłosierdzie, moglibyśmy – jako członkowie zachodniej
cywilizacji – nie okradać Afryki.
Symbolami Mauritius Leaks są dwa fundusze.
Pierwszy, 8 mile, należy do Boba Geldofa. Tak, tego słynnego
rockmana, który przez lata przyczynił się do nagłaśniania problemów
Czarnego Lądu i do organizowania spektakularnych akcji filantropijnych -
jak choćby koncert Live Aid z 1985, na rzecz pomocy głodującej Etiopii. Niestety,
każda sława musi kiedyś przeminąć.
Od 2012 roku fundusz 8 mile, który wspierał rozwój
afrykańskich startupów, przeniósł swoje operacje z Londynu na Mauritius.
Wsparcie ośmiu projektów – miedzy innymi: hodowli kurczaków w Ugandzie,
wytwarzanie wina w Etiopii czy produkcja chemikaliów w Egipcie – przyniosło
konkretne zyski udziałowcom. Tym większe, że zamiast płacenia podatków u
źródła – czyli w tym przypadku w: Ugandzie, Etiopii czy Egipcie, zostały
one przetransferowane do byłej francuskiej kolonii, gdzie – co za przypadek
- fiskus nie domaga się odsetek od zysków kapitałowych.
Dobrze przynajmniej wiedzieć – o czym zapewnia rzecznik 8
mile – że firmy, które wspiera fundusz, płacą podatki w swoich krajach.
Uff.
Drugim, dużo ważniejszym aktorem skandalu jest szanowany
fundusz podwyższonego ryzyka – Sequoia Capital, znany z
inwestycji w Dolinie Krzemowej, między innymi w spółki Google czy Apple.
Poczynając od 2013 roku Sequoia Capital (SC) postanowiła
rozszerzyć swoją działalność wsparciem 75ciu indyjskich startupów skromną kwotą
1,2 miliarda dolarów. Oczywiście dokonała tego za pomocą firmy Sequoia
India oraz złożonej struktury korporacyjnej, którym ważnym elementem był
niepozorny Mauritius.
Sprawa unikania opodatkowania działalności funduszu SC w
Indiach wyszła na jaw już w 2016 roku, przy okazji kontrolowania podmiotów,
które wchodziły w skład jej portfela inwestycyjnego. Podobnie jak Sequoia
starły się one unikać fiskusa, choć jako spółki indyjskie, miały w tym zakresie
mniejsze szanse. Niemniej w trakcie śledztwa okazało się, miedzy innymi, że głównymi
udziałowcami Sequoia India jest grono anonimowych firm, zarejestrowanych na …
Kajmanach.
Nie jest to jedyna machinacja Sequoia Capital, która
była – z racji swojej wielkości i renomy - głównym celem rozpracowywanym przez
dziennikarzy z ICIJ.
Nie będę zanudzał czytelników innymi odkryciami
śledczych, którzy zauważyli schematy powiązań niektórych indyjskich spółek z
portfela SC nie tylko z Mauritiusem, ale też z innym rajem podatkowym,
Singapurem.
Max de Haldevang, na łamach Quartza, opisuje przezabawne
perypetie indyjskiej spółki Druva, zajmującej się bezpieczeństwem danych w
chmurze obliczeniowej, która zyskała za pośrednictwem Sequoi tak wiele
pieniędzy w Stanach Zjednoczonych, że gdyby nie nagła reorganizacja firmy na
rzecz oddziału w Singapurze, zostałaby ona - z racji zebranych środków
finansowych - uznana za podmiot amerykański, podlegający amerykańskiemu
fiskusowi.
Ważne w tym miejscu jest podkreślenie, że oba wspomniane
wyżej fundusze, a także inne zaangażowane w Mauritius Leaks, nie
naruszyły przepisów prawnych w żadnym z krajów w którym działały.
Korzystając ze swoich struktur korporacyjnych i
pozycji negocjacyjnej, nie zaniedbały one żadnych zobowiązań podatkowych,
a jedynie przenosiły przychody na byłą kolonię francuską, aby uniknąć wyższych
stawek w krajach, w których prowadziły faktyczną działalność.
Że jest to norma najlepiej świadczą słowa rzecznika funduszu
Sequoia India, który stwierdził, że posiadanie „siedziby” na Mauritiusie jest
„powszechną praktyką w indyjskim sektorze private equity i venture capital”.
Podobnie jak inne podmioty, organizacje czy osoby
prywatne, które były wymieniane w przy okazji innych skandali jak: LuxLeaks,
SwissLeaks czy Panama Papers, nie naruszały one przepisów podatkowych.
Jedynie optymalizowały zyski, tak aby właściciele
otrzymali jak najwyższe dywidendy.
Tylko tyle i aż tyle…,
Na koniec winny jestem informację, że władze Indii odgrażają
się, że wraz z innymi państwami poszkodowanymi w aferze Mauritius Leaks rozważą
podwójne opodatkowanie podmiotów zagranicznych, działających na ich terenie.
Komentarze
Prześlij komentarz