Szloch miliarderów
Superbogaci obywatele Wielkiej Brytanii oraz Stanów
Zjednoczonych zaczynają się bać o przyszłość. Swoją, swojego potomstwa i zgromadzonych
majątków. Nie, to nie kwestia nieodwracalnych zmian klimatycznych. Nie ma też
mowy o lękach egzystencjalnych, typowych dla osób, które stać na wszystko i
wszystko osiągnęły, a cały pytają o sens życia. Po prostu, do władzy w obu
krajach pchają się krwiożercze – dobra, przesadziłem – majątkożercze
bestie. Odpowiednio - politycy Partii Pracy i Demokraci. Nagle – po obu
stronach Oceanu – stało się modne mówić, że miliardowe majątki nie powinny
istnieć.
W Wielkiej Brytanii bogaci są gotowi – dosłownie,
cytując Guardiana – do natychmiastowego opuszczenia kraju, jeśli w wyniku
grudniowych wyborów premierem zostanie lider labourzystów, Jeremy Corbyn.
Dlaczego liczne grono brytyjskich obywateli jest
gotowe wybrać się na przymusową emigrację?
Partia Pracy przedstawiła na początku listopada zarys
programu wyborczego, który zakłada – między innymi – ustalenie podatku
spadkowego od darowizn o wartości powyżej 125 000 funtów, wprowadzenie
50% podatku dla dochodów ponad 123 000 funtów oraz podniesienie
podatku od przedsiębiorstw. Priorytetem wydatków przyszłego rządu – jeśli
powstanie - mają być: zatrudnienie, opieka zdrowotna oraz edukacja.
Partia Pracy chce skończyć z kontraktami zero-godzinowymi,
największą hańbą brytyjskiego rynku pracy. Dodatkowo pragnie podwyższyć
płacę minimalną do 10 funtów za godzinę, zagwarantować w umowach z
pracownikami minimalna liczbę płatnych godzin, nakazać przekazanie
pracownikom 10% akcji przedsiębiorstwa, wprowadzić czterodniowy tydzień
pracy oraz ścigać pracodawców, wykorzystujących podwładnych.
Spółki finansowe mogą liczyć na wprowadzenie podatku od
transakcji rynkowych, a właściciele nieruchomości na ograniczenia w
podnoszeniu czynszów i przekształcania mieszkań socjalnych w apartamenty
pod wynajem krótkookresowy. W obszarze ochrony środowiska ugrupowanie pragnie
zakazać pozyskiwania gazu w wyniku szczelinowania oraz ograniczyć emisję CO2
do 2050 roku do zera.
Na dodatek Corbyn wskazał palcem pięciu miliarderów,
którzy według jego opinii najbardziej szkodzą krajowi, co ostatecznie dolało
oliwy do ognia, gdyż nikt nie lubi być wytkany publicznie palcem przez
polityka, który szykuje się do objęcia najwyższego urzędu.
Tak więc nowy program polityczny labourzystów jest dla
najbogatszego 1% Brytyjczyków gorszym rozwiązaniem niż Brexit. Oczywiście ludzie
majętni nie chowają złości w sobie, ale swobodnie dają jej upust w
programach telewizyjnych i na łamach prasy.
Dzięki temu możemy poznać stan umysłu najbogatszych
Brytyjczyków i ze zdziwieniem skonstatować, że naprawdę wierzą oni w głoszone
przez siebie neoliberalne mity. Tak więc podnoszenie podatków uderzy w
przedsiębiorczość miliarderów, spowoduje falę bankructw oraz katastrofalne
bezrobocie. Na dodatek wyjazd superbogaczy z kraju – wraz z majątkami –
uszczupli kasę państwa. Jednym zdaniem, naród otrzymał jasne ostrzeżenie,
gdy nabierzecie się na triki labourzystów, my uciekamy do rajów podatkowych, a
wy zostaniecie w socjalistycznym piekle. Z niczym.
Osobiście, odradzałbym brytyjskim miliarderom obierania
kursu na Stany Zjednoczone. Tamtejsi Demokraci planują bowiem
jeszcze mocniejsze uderzenie w neoliberalne podwaliny państwa.
Jeśli Partia Pracy chce swój kraj pogrążyć w piekle
socjalizmu, to prowadząca w sondażach senator Elizabeth Warren, wraz z
senatorem Bernie Sandersem, szykują komunizm.
Główne postulaty liderów Demokratów to: zapewnienie opieki
medycznej wszystkim obywatelom, bezpłatnego szkolnictwa (nawet na
poziomie akademickim), wprowadzenie podatków majątkowych (2% rocznie)
oraz od spadku i darowizn, a także podwyższenia podatków
korporacyjnych i przywrócenia progresywnej skali dla podatków
dochodowych, wzmożenie nadzoru antymonopolistycznego oraz rozbijanie
przedsiębiorstw, aby pobudzać konkurencję.
O ile powyższe postulaty mogą się podobać przeciętnym
Amerykanom – szczególnie zwolennikom partii Demokratycznej, o tyle miliarderzy
przyjęli program kandydatów gorzej niż chłodno.
Choćby taki Bill Gates, jeden z najbogatszych ludzi
na świecie, wolałby się spotkać z senator Warren osobiście i przedstawić
swój punkt widzenia na kwestie opodatkowania miliarderów. Bill
twierdzi, że jego obecna składka do fiskusa w wysokości 10 miliardów jest
wystarczająca, a dalsze jej podwyższanie może u niego wywołać konieczność
„przemyślenia pewnych aspektów”.
Bill
nie jest odosobniony w swoim sposobie myślenia. Najbogatsi Amerykanie są
święcie przekonani, że ich obecny wkład do budżetu może się tylko zmniejszać, a
nie zwiększać.
Ogólnie amerykańscy miliarderzy czują się ofiarami
nagonki ze strony demokratycznych kandydatów na prezydenta. Senatorowie
Warren i Sanders mają ich oczerniać w oczach opinii publicznej, podczas
gdy im – z racji swojej pozycji – należy się uznanie.
Wall Street, które znajduje się od dawna na celowniku
„radykałów” z partii Demokratycznej postanowiło kontratakować na całej linii.
Tak więc, senator Warren i jej plany zwiększenia
podatków mają być ciosem, ostatecznie niszczącym słynny American
Dream (tak jakby sama koncepcja nie była martwa od co najmniej dwóch
dekad, czego dowodzą wszystkie badania mobilności społecznej). Zarzucanie
liderce sondaży prezydenckich: niekompetencji, braku podstaw wiedzy z ekonomii
i oraz patriotyzmu, to ciężkie obelgi, ale nie wychodzą poza osobiste wycieczki.
Znawcy Wall Street twierdzą, że sama jej nominacja na kandydatkę
do fotela w Białym Domu doprowadzi do 25% spadków na nowojorskiej giełdzie.
Dla nas może być to czcze gadanie, ale dla przeciętnego Amerykanina, który ma
jakąkolwiek wizję emerytury, to prawdziwy cios.
Większość jego oszczędności
fundusze przetrzymują w akcja spółek giełdowych. Tąpnięcie notowań o 1/4
oznacza automatycznie niższe świadczenia w jesieni życia. Jak straszyć to z
gestem! Nota bene, jak zauważyła Emily Stewart, dziennikarka z Vox’a,
podobne obawy – i nawet w tym samym wymiarze – towarzyszyły kandydaturze
Baracka Obamy i Donalda Trumpa. I się nie ziściły. Można śmiało zakładać, że
każdy kandydat na prezydenta – nie będący wcześniej bankierem – „grozi” 25%owym
spadkiem indeksów.
Są też tacy, którzy próbują brać wyborców na litość,
nie bojąc się publicznie ujawniać trudów bycia
bogaczem. Miliarder Leon Cooperman, którego fundusz hedgingowy –
wart ponad 3 miliardy dolarów - musiał szukać ugody z Departamentem
Sprawiedliwości, po tym jak ujawniono, że korzystał przy zawieraniu transakcji
z informacji poufnych, łkał ostatnio w CNBC na wizji, że darmowe
szkolnictwo wyższe oznacza ostateczny koniec Ameryki jaką znamy. Okazuje
się, że płakał nie bez przyczyny. Jest też właścicielem spółki oferującej
studentom pożyczki, umożliwiające pokrycie czesnego na uniwersytetach.
Podobnie jak w Wielkiej Brytanii, niektórzy miliarderzy
przebąkują o konieczności przeniesienia aktywów w bezpieczne miejsce, zanim
do sterów dorwą się komuniści z partii Demokratycznej.
Świat ultrabogaczy, to nie uniwersum zaludnione przez
ciężko pracujących demiurgów, których genialne posunięcia biznesowe,
generują ich olbrzymie majątki. Osób, które zawdzięczają bogactwo ciężkiej
pracy własnej jest niewiele i każdej z nich należy się szacunek. Z kolei
superbogacze nie zajmują się pracą. Ich majątek nie pochodzi z dochodów,
ale z odsetek od dobrze ulokowanego bogactwa. Często zresztą dziedziczonego
z pokolenia na pokolenie – dzięki nikłym podatkom od spadków - w stanie niemal
nieuszczuplonym.
Kłopot z miliarderami polega na tym, że duża cześć ich
pieniędzy idzie na inwestycje, ale nie w nowe nieruchomości i dobra
luksusowe, jak prywatne wyspy, odrzutowce czy jachty, ale w kupowanie
rozwiązań politycznych, które nie zagrożą ich stanowi posiadania.
Wiem, nie jest zbyt odkrywcze. Historia cywilizacji powinno nas do tego przyzwyczaić, ale jednak
te kilka dziesięcioleci po II Wojnie Światowej, według badań Saeza i
Piketty’ego, dawało nadzieję na bardziej zrównoważony świat.
Może jeszcze nie czas by przestać marzyć.
Komentarze
Prześlij komentarz