Dane kontra realia
Pod koniec zeszłego roku amerykański rynek pracy był
rozgrzany do czerwoności. Wskaźnik bezrobocia ocierał się o historyczne
minima, co tydzień tworzyło się ponad ćwierć miliona nowych stanowisk,
- co więcej – po raz pierwszy od dziesięcioleci – pracownicy – słowo
klucz: niektórzy - zauważyli realny wzrost płac.
Tyle przynajmniej można się było dowiedzieć z krzykliwych
nagłówków prasowo-internetowych i wypowiedzi rozentuzjazmowanych
polityków (niektórzy liczą nawet na reelekcję) i rynkowych analityków. W
sumie nic dziwnego, trzeba jakoś zachęcić ludzi, aby sięgnęli głębiej do
portfeli w przedświąteczny czas.
Z raportu rynku pracy, sporządzonego przez
nieoceniony The Brookings Institution, wynika iż lukrowane dane,
maskują faktyczny obraz, a przynajmniej pokazują tylko jego jedną stronę.
Rzeczywiście, dane makro – o ile ktoś wierzy w
makroekonomię – są wspaniałe: wspomniana wyżej stopa bezrobocia to 3,6%,
gospodarka generuje wystarczającą ilość stanowisk netto, przedsiębiorstwa mają
dobre wyniki i wykazują zyski, wielu zatrudnionych odnotowało wzrost płac,
nawet ten realny.
Wszystko to wygląda dobrze, ale… 44% amerykańskich
pracowników – 53 miliony obywateli - zarabia niskie stawki, w okolicach płacy
minimalnej. Ich średnia na godzinę to nieco ponad 10 dolarów, a roczne
dochody nie osiągają nawet 18 tysięcy.
Skoro tak duża liczba miejsc pracy wiąże się z niskimi
wynagrodzeniami, można z tego łatwo wywnioskować, że awans poprzez zmianę
pracy jest mocno ograniczony. Tak więc, pracownicy o niskich zarobkach
najprawdopodobniej utkną w swoim przedziale płacowym, nawet jeśli zmienią
przedsiębiorstwo czy zawód. Również przedstawiciele klasy średniej, gdy będą
zmuszeni do zmiany pracy, muszą się bardziej liczyć z obniżką uposażenia niż z
awansem.
Analitycy z The Brookings zwracają uwagę, że praca – nie
tylko nisko dochodowa – coraz częściej wiąże się z niepewnością i
tymczasowością.
Czynników, które negatywnie wpływają na stabilność zatrudnienia
– przybywa. Do dobrze znanych jak: rosnąca koncentracja firm w branżach,
zmniejszenie znaczenia związków zawodowych, a co za tym idzie brak realnej
przeciwwagi dla siły negocjacyjnej pracodawców, dochodzi postęp
technologiczny.
I nie mam tu na myśli bezpośredniego wpływu sztucznej
inteligencji czy automatów, które wygryzają ludzi z pracy. Chodzi raczej o usprawnienie
procesów zadaniowych w przedsiębiorstwach, które pozwala na rozbicie ich
na mniejsze zadania, mogące być zlecane niezależnym podwykonawcom, nie
będącymi faktycznie pracownikami firmy. Organiczna to koszty działania spółki,
ale też wycina sporą liczbę zatrudnionych ze szkoleń, drabiny firmowej
hierarchii, awansów, premii oraz świadczeń.
Opisująca stan rynku pracy, Marcela Escobari, zwraca
uwagę na jeszcze jedną wyjątkową amerykańską „specyfikę”. Większość ekonomistów,
mówiących o negatywnym wpływie postępu technologicznego na ilość oraz jakość
miejsc pracy, postuluje konieczność szkolenia – nawet ustawicznego –
zatrudnionych, a także chętnych do podjęcia pracy – aby ich umiejętności
odpowiadały rynkowym potrzebom.
Jednak, żeby sprostać wyzwaniom przyszłości, trzeba mieć
wydolną infrastrukturę szkoleniową oraz pieniądze na jej sprawne działanie.
Tymczasem Stany Zjednoczone wydają na programy szkoleniowe jedną czwartą
funduszy innych wiodących państw zrzeszonych w OECD. Obecnie środki
przeznaczane na rozwój siły roboczej zamykają się w kwocie 5 miliardów dolarów,
prawie pięć razy mniej niższej niż na początku lat 70. XX wieku. Niedofinansowanie
i niedostosowanie infrastruktury szkoleniowej powoduje, że jest ona niedostępna
dla potrzebujących.
Teoretycznie dobra koniunktura gospodarcza – czyli
zjawisko występujące obecnie w Stanach Zjednoczonych - powinna wspierać
powstawanie nowych, dobrej jakości miejsc pracy. Niestety, poprawa
otoczenia makroekonomicznego nie dotyczy ogółu pracujących. Niemal połowa
zatrudnionych nie odczuwa korzyści, wynikających z dobrych danych rynkowych.
Po prostu zostali oni złapani w pułapkę nisko płatnych miejsc pracy.
Zmiana pracodawcy nie musi się – w ich przypadku, a mówimy o 44% siły roboczej
– wiązać z wyższą pensją i awansem.
Amerykanie, jak wszystkie kraje rozwinięte borykają
się z problemem dostosowania siły roboczej na potrzeby przyszłych wyzwań.
Brak sensownego wsparcia szkoleniowego - czy pomocy w przekwalifikowaniu - ogranicza
możliwości rozwoju siły roboczej. Postulaty wyższych nakładów na edukację
pracowników, nie idą w parze ze zwiększaniem budżetów federalnych na te cele.
Wkrótce może się okazać, że największa gospodarka świata jest niewydolna i
nieprzystosowana do zmian technologicznych.
Komentarze
Prześlij komentarz