Automatyzacja menedżerów
Opisywanie zagrożeń dla rynku pracy ze strony:
automatyzacji, sztucznej inteligencji czy zaawansowanych algorytmów, przypomina
często wołanie na puszczy.
Niby wszyscy wiemy, że technologia wypiera ludzi z ich
miejsc pracy, ale tempo wymiany nie
powoduje dużych napięć społecznych. Stąd osoby, które utraciły etat na rzecz
maszyn, raczej winią siebie - i szukają nowego (często niżej płatnego zajęcia)
- niż kierującego się zyskiem właściciela, patrzącego na koszty w dłuższej, kilkuletniej
perspektywie, już dziś eliminującego zbędne – i problematyczne – ogniwa.
Tak więc można powiedzieć, że czujemy się w miarę
bezpieczni w naszej rzeczywistości, w której maszyny przejmują te żmudne i
powtarzalne czynności, pozostawiać nam owe bardziej „rozwijające”,
wymagające „ludzkiego” doświadczenia. Taki jest – według nas – konsensus.
A prawda?
Systemy zarządzające pracą pracowników to codzienność
niemal wszystkich sektorach, zatrudniających dużą ilość „kapitału ludzkiego”.
Są nieodzowne w
- jakże popularnych w naszej szerokości geograficznej – telefonicznych
centrach obsługi klienta, bo kto inny będzie pilnował, czy wszyscy
sumiennie pracują na słuchawkach, realizując plany sprzedażowe.
Bez nich, nie sposób sobie wyobrazić efektywnych –
słowo klucz – firm kurierskich i dostawczych.
I jeśli ktokolwiek myśli, że wraz z pojawieniem się
samojezdnych pojazdów, czy to taksówek czy tirów, wzrośnie popyt na
dyspozytorów ruchu, to niech już teraz porzuci płonne nadzieje.
Nawet w branży hotelarskiej, system decyduje które
pokoje i kiedy trzeba przygotować na przyjęcie kolejnych gości.
A przecież przykładów jest więcej.
Algorytmy szybciej niż człowiek zorientują się w zmianach
warunków biznesowych, o czym pisałem już swojego czasu, opisując systemy zarządzania
wdrażane przez Amazona. Działają one na wszystkich szczeblach firmy: w
rozległych magazynach i centrach logistycznych, ale też w działach zakupów.
Nie tylko organizują dostawy i ruch pomiędzy producentami, hubami i odbiorcami,
ale też dostrajają je wraz ze zmianami popytu. Nic nie może się zmarnować i
działać bez optymalnego wykorzystania.
Człowiek nie jest w stanie działać na takich ilościach
danych. Algorytm bez trudu.
Zresztą Amazon, to jest osobna historia, szerzej opisana
przez Josha Dzieza z The Verge. Można w niej przeczytać o tak efektywnym
wykorzystaniu ludzi, pracujących w magazynach, że po wyjściu z pracy zasypiają
oni w zaparkowanych przed firmą samochodach, bo nie mają fizycznej siły, aby
pojechać bezpośrednio do domu.
Limity pracy są tak wyśrubowane, że pracownicy fizyczni
łapią kontuzje – jak zawodowi sportowcy, aby sprostać wymogom
zautomatyzowanych systemów. Szczególnie gdy próbują nadążyć za robotami
magazynowymi, które pracują w tempie niedostępnym dla zwykłych śmiertelników.
Nie trzeba też nikogo specjalnie przekonywać, że praca w
ciągłym obciążeniu ponad siły, pod ścisłym nadzorem systemów kontroli, nie
sprzyja zdrowiu psychicznemu. W licznych magazynach Amazona doszło w zeszłym
roku do protestu zatrudnionych pod hasłami: „Nie jesteśmy robotami”.
Być może właśnie w tym tkwi prawda o nowej fali
automatyzacji.
Niby bezpośrednio dotyka ona niższych stanowisk w
organizacji – choćby takiej jak Amazon – pracowników magazynów czy call-center.
Bo są oni traktowani jak automaty, od których wymaga się maksymalizacji
efektywności w ich miejscu pracy, całkowitego oddania firmie, zredukowania do
trybików w maszynie. Aż się prosi o wymienienie ich na roboty, albo algorytmy.
Tymczasem, ci ludzie pracują pod dyktando systemów
optymalizacyjnych. Ich bezpośrednim przełożonym nie jest człowiek, tylko
aplikacja, dbająca o efektywną pracę, zarządzająca harmonogramem. I to tez
nie jest przecież żadna nowość, bo wykonywanie czynności w zależności od pory
dnia i przygotowanie personelu obsługującego do przyjęcia zmiennej w czasie
fali kupujących, sięga już kilku dziesięcioleci wstecz.
Same systemy nie są zatem nowością, a jedynie cyfrowym
dostosowaniem, do złożoności organizacji, w której musiałoby istnieć szereg
podobnych stanowisk, w każdym z hubów czy centrów obsługi telefonicznej. A tak wystarczy
jeden program.
Co najwyżej potrzeba jej białkowego nadzorcy. I rzeczywiście
we wspomnianym już Amazonie, w magazynach, na 300 zatrudnionych przypada
dwóch, trzech pracowników wyższego szczebla. Już sama ich liczba tłumaczy,
że nie są oni w stanie w żaden sposób zarządzać podległymi im ludźmi.
Mogą - co najwyżej – nadzorować postęp prac.
Ta tendencja w rozwoju przedsiębiorstw jest łatwo
dostrzegalna. Na dole mamy sporą pulę niskopłatnych zajęć (bo
wymagających niskich kompetencji). Nie muszą – i dla dobra portfela właścicieli
– nie powinny one być wykonywane przez pracowników zatrudnionych na stałe,
ale tymczasowych, o łatwych do dostosowania godzinach pracy, na pół, a nawet
ćwierć etatu. Chodzi o łatwą zastępowalność w momencie wypadków losowych,
czy nagłych wahnięć popytu.
Jest jeszcze jeden kłopot nowego modelu organizacji
przedsiębiorstw, w których zarządzanie wewnętrznymi procesami przejmują algorytmy.
Wykorzystywanie ludzi do pracy ponad siły, w imię wyższej
efektywności, jest możliwe z powodu niskich kosztów pracy. Oznacza to, że
obecnie bardziej opłaca się zatrudnić – że wrócę do modelu Amazona – 300
pracowników magazynu, niż odpowiadającą im liczbę robotów.
Tylko, że my – jak już wspomniałem wyżej – żyjemy w
konsensusie, iż maszyny przejmą od nas tą żmudną i powtarzalną pracę. W
zasadzie trzeba liczyć tylko ile lat może to zająć w skali globalnej, kiedy ludzkości
będzie groziło masowe bezrobocie.
Jeśli już teraz martwimy się o kształt przyszłości, która
może nie nadejdzie, nie skupiamy się na warunkach zatrudnienia osób –
pracowników magazynów, centrów telefonicznej obsługi klientów, sklepów
detalicznych, taksówkarzy czy dostawców - które mają tą nieprzyjemność, że
jeszcze nie doczekały do czasów post-pracy, ale muszą wyrabiać
optymalizacyjne normy, narzucane im przez zautomatyzowane systemy zarządcze.
Nie robimy tego, bo przecież … te zawody i posady zaraz
znikną, przejęte przez automaty.
Komentarze
Prześlij komentarz