Przez przemysł do rozkwitu?


Czwarta rewolucja przemysłowa, to technologie – takie jak: sztuczna inteligencja, zaawansowana robotyka, rozwinięte algorytmy czy internet przedmiotów -  będące źródłem, ale też trzonem, dzisiejszych przemian gospodarczych. Ich wykorzystanie – i ulepszanie – decyduje o: pozycji konkurencyjnej, zdolności do adaptacji do warunków stawianych przez rynek czy wzroście gospodarczym i kształcie rynku pracy.

Mimo, że w krajach rozwiniętych produkcja nie jest wiodącą dziedziną zapewniającą miejsca pracy, nadal uważa się ją za koło zamachowe gospodarki. Bez sprawnie działającego przemysłu, rozwoju technologicznego, ciągłego poprawiania i ulepszania, nie można liczyć na uzyskanie przewagi konkurencyjnej.

Powszechnie żywi się przekonanie, że przemysł i industrializacja to jedyna droga, aby przyspieszyć rozwój gospodarczy i wyprowadzić kraj do pierwszej ligi krajów rozwiniętych. Rzeczywiście, kraje o niższych kwalifikacjach technicznych „nadrabiały” braki niskimi kosztami pracy, dzięki czemu były bardziej konkurencyjne, przyciągały zagraniczne inwestycje, które wzmacniały ich przemysł i pomagały rozbudować gospodarkę.

Zasadne wydaje się postawienie pytania: czy powyższy schemat wyciągania z biedy ? Stawiają je - i próbują na nie odpowiedzieć - Brahima Coulibaly i Karim Foda, z The Brookings Institution.

Po pierwsze, nowe technologie wiążą się z wyższą kapitałochłonnością, co oznacza, że nie są łatwo dostępne dla krajów biednych i rozwijających się, budujących swoją przewagę na taniej sile roboczej.

Z kolei hasło „stańmy się bardziej innowacyjni” jest zwykłym wołaniem na puszczy. Innowacja bierze się z ciągłego ulepszani procesów, dostępu do przedmiotu będącego podstawą naszego – ewentualnego - skoku w przyszłość, łożenia funduszy na kształcenie specjalistów i tworzenia im przestrzeni do kreowania czegoś nowego i popełniania błędów. Bez silnej infrastruktury, aktywnego inwestowania w wiedzę oraz zaplecza technologicznego trudno sobie wyobrazić budowanie cyfrowej potęgi.

Nie jest żadną tajemnicą, że dominującą siłą w globalnej produkcji są: Daleki Wschód, Europa i Stany Zjednoczone. Ponieważ kraje, obecnie wyznaczające trendy w przemyśle, stale inwestują w nowoczesne technologie, ich przewaga wobec reszty świata, a w szczególności wobec krajów rozwijających się, o średnich dochodach, ciągle się powiększa.

Jeszcze kilka dekad temu byliśmy świadkami offshoringu, czyli przenoszenia produkcji do krajów o niższych kosztach produkcji, oferujących może i gorzej wykwalifikowanych pracowników, za to dużo tańszych. Na tego typu transferze skorzystały głównie Chiny. Stając się fabryką świata. Dziś to one są liderem w produkcji i zakupie zaawansowanych robotów przemysłowych. Pozostałe kraje świata są w tej dziedzinie daleko w tyle.

Nie można jednoznacznie stwierdzić czy międzynarodowe koncerny wyciągnęły dla siebie lekcję z tej historii. Polityka chińskich władz z jednej strony zachęcała do inwestycji, zakładania fabryk i transferu technologii, z drugiej strony uniemożliwiała łatwe wycofanie się z umowy. W praktyce linie produkcyjne, know-how i przeszkolony personel zostawał za Wielkim Murem.

Offshoring przeszedł zatem do historii. Początkowo zastąpił go nearshoring, czyli przenoszenie produkcji do krajów sąsiedzkich, też w celu zmniejszenia kosztów produkcji i uzyskania ulg podatkowych. Jednak wkrótce okazało się, że zagraniczne korzyści mają swoje ograniczenia, zwolnienia z danin do fiskusa nie trwają wiecznie, a pracownicy domagają się podwyżek.

Dlatego nowym trendem dla światowych potentatów ma być reshoring, czyli wymarzony przez Donald Trumpa, tryumfalny powrót produkcji przemysłowej w rodzinne strony. Oczywiście, nie pociągnie to za sobą wzrostu zatrudnia, bo po pierwsze koszty pracy w krajach rozwiniętych są wysokie, ponadto doskwiera brak odpowiednich specjalistów z doświadczeniem.

Potencjalne stanowiska przejmą – w większym stopniu - zaawansowane  automaty, wspierane przez sztuczną inteligencję i algorytmy zarządzające produkcją. Oczywiście, koronnym argumentem jest fakt, że nowe linie produkcyjne będą bliżej konsumentów. Jednak sąsiedztwo produkcji wpłynie – mimo wysokiego poziomu zautomatyzowania – na wzrost popytu na wiedzę i specjalistów, rozwijających robotykę, sztuczną inteligencję czy nauczanie maszynowe.

Czy reshoring można uznać, za trend przyszłości? Trudno, na tak zadane pytanie, odpowiedzieć jednoznacznie twierdząco. Wszystko zależy od determinacji korporacji oraz działania Chińczyków. Póki co ich odpowiedzią na rosnące żądania płacowe – prócz angażowaniu armii robotów - jest przenoszenie linii produkcyjnych do sąsiednich krajów.

Jakąś szansą dla starych, rozwiniętych gospodarek jest fakt, że nadal mają po swojej stronie działy technologiczne oraz badania i rozwój, które są obecnie kluczowe dla rozwoju produktów. Samo wyprodukowanie – dajmy na to samochodu czy smartfona nie jest trudne. Cała przewaga konkurencyjna leży po stronie rozwiązań technologicznych, które definiują produkt i czynią go atrakcyjnym dla klienta, poprzez – w przypadku telefonu - aplikacje i usługi, do których dostaje się dostęp.

Podobnie ma się rzecz z samochodami. Skoro następnym polem rywalizacji ma być pojazd autonomiczny, kluczowe jest zainstalowanie w nim bezpiecznej technologii, umożliwiającej samodzielne poruszanie się po ulicach. Sama skorupa pojazdu jest w tym momencie kwestią drugorzędną.

W przypadku produkcji – w ujęciu historycznym – możemy prześledzić jej wpływ na rynek pracy. Jeszcze wiek temu, była ona masowa i wymagała bardzo podstawowych umiejętności. W zasadzie tylko siły i wytrzymałości. Wraz z postępem technologicznym i industrializacją, proste procedury zostały zautomatyzowane, wzrosło zapotrzebowanie na wiedzę i umiejętności. Nastąpił wzrost płac, i spadek zatrudnienia, które to czynniki tylko się nasilały.

W dobie rozwoju technologicznego-  i kolejnych jego etapów - można mieć niemal pewność, że wszystko się powtórzy. Stanowisk będzie ubywać, za to będą rosły oczekiwania co do umiejętności i wiedzy nielicznych pracowników. Oczywiście, zakłada się, że mogą powstawać nowe – jeszcze nieokreślone – zawody, ale z pewnością nie będą one masowe.

Czy można zatem mówić już o pułapce, w której utkną kraje biedne i rozwijające się, nie mające dostatecznego dostępu do kapitału i nowoczesnych technologii?

Autorzy publikacji z Brookinga mają dla nich kilka zdań otuchy. Niech czytelnicy ocenią czy słuszne i na ile możliwe. Ja zabawię się w adwokata diabła.

Po pierwsze, według Coulibaly’ego i Foda, kluczem jest rozwój klasy średniej. Jeśli będzie jej przybywać, wówczas międzynarodowi producenci mogą poczuć pokusę, bliższego umiejscowienia swoich fabryk. Rzeczywiście trendy wskazują, że – w ujęciu globalnym – klasy średniej będzie przybywać. Pytanie tylko w jakich krajach. Jeśli mają to być Chiny i Indie, to większość kluczowych producentów jest na miejscu, albo w pobliżu. To samo tyczy się Wietnamu, Pakistanu, Filipin czy Indonezji. Być może rozwój klasy średniej jest szansą dla krajów afrykańskich, które do tej pory omijała rewolucja przemysłowa.

Po drugie, usługi wymagające zaawansowanych rozwiązań technologicznych. Wydaje się to być zachęta, jakby obok głównego tematu – czyli produkcji, ale jeśli miała by być trampoliną do sukcesu krajów rozwijających się, niech tak będzie. Wprawdzie nie liczyłbym na szalony rozwój turystyki – szczególnie obecnie, w czasie koronowirusa, ale z drugiej strony rozwiązania technologiczne dotyczące systemów bankowych czy usług telekomunikacyjnych, choćby słynny przypadek M-Pesy, dają sporo do myślenia. Kenijska spółka wymyśliła w 2007 roku sposób przekazywania środków pieniężnych za pomocą telefonów i smsów, na długo przed „rewolucyjnym” Apple Pay czy innymi podobnymi klonami.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polikulturalizm

Głos przeciw dochodowi podstawowemu

Czekając na drugą falę