Hertz. Historia upadku
Pandemia koronawirusa jest wygodnym wytłumaczeniem
bankructwa. Było sobie wspaniałe, wiekowe przedsiębiorstwo, działało i
kwitło. Nagle przyszedł zły wirus, przegnał klientów, resztę dołożyło państwo
ze swoimi restrykcjami i już … po firmie. Ach, gdyby nie te przeciwności
losu, albo chociaż jakaś kroplówka z budżetu, to dało by się uratować tyle
miejsc pracy, a tak wszystko poszło – jak to mówi klasyk – jak krew w piach.
Dobrze byłoby nie nabierać się na podobne historyjki
specjalistów od nawijania makaronu na uszy. To że opowieść jest rzewna i
łapie za serce nie oznacza, że jest prawdziwa. A przynajmniej nie zawsze.
Oczywiście warunki prowadzenia działalności gospodarczej nie
są idealne. Tym niemniej, stabilne spółki, które prowadziły przemyślaną
politykę finansową i zatrudnieniową, inwestowały w rozwój oraz odkładały środki
na czarną godzinę powinny wyjść z opresji. Może nawet silniejsze.
Te zaś, które były bezlitośnie wyciskane z zysków przez
właścicieli, trwały od pożyczki do pożyczki i cięły miejsca pracy, zamieniając
zaangażowanych pracowników, na przypadkowych zleceniobiorców, muszą się
obecnie uciekać do głoszenia opowieści o plagach egipskich, braku pomocy od
państwa i … pandemii.
Wypożyczalnia samochodów Hertz, jak pisze David
Welch z Bloomberga, ma dwie historie.
Pierwsza brzmi jak bajka. Była sobie ponad 100
letnia, wspaniała spółka, którą koronawirus zamienił w bankruta, uciekającego przed
wierzycielami.
Druga historia jest bardziej przyziemna. Opowiada
o spółce skupionej na zaspokajaniu życzeń właścicieli, skłóconych członkach
zarządu i zarządzaniu, nie skupiającym się na zaspokajaniu trendów i gustów
klientów.
Hertz zaczynał od dwunastu Fordów model T, aby
przekształcić się w największą sieć wypożyczalni w Stanach Zjednoczonych, a
następnie ruszyć na podbój świata. Dzięki posiadaniu największej liczby
oddziałów oraz floty samochodów, spółka stała się łakomym kąskiem dla spółek z branży
samochodowej, w tym General Motors czy samego Ford Motors, a także licznych
funduszy private equity, które przez lata traktowały ją jak klejnot koronny
swych inwestycji.
W historii Hertza dochodziło też do osobliwych zdarzeń. Ford
Motors przez lata, poczynając od roku 1987, pragnął przejąć pełną kontrolę nad
spółką. Fuzja drugiego największego producenta samochodów i największej
wypożyczalni działała na wyobraźnię. Ford dopiął swego w trakcie kryzysu, w
roku 2000, zdejmując jednocześnie Hertza z giełdy.
Pięć lat później, to Hertz był dla Forda swoistym kołem
ratunkowym. Dzięki odsprzedaniu wszystkich udziałów trzem funduszom
inwestycyjnym, udało się uratować koncern samochodowy przed bankructwem.
Dość powiedzieć, że pozycja Hertza była tak silna, że jego prezes – rok po
odzyskaniu wolności – zarabiał więcej od dyrektora zarządzającego Forda.
Warto zwrócić uwagę, że przez lata Hertz rozwijał się
organicznie, budując sieć wraz z rozwojem infrastruktury lotniskowej, aby
być jak najbliżej swoich klientów.
Zmiana nadeszła po przejęciu władzy przez fundusze.
Powolne zdobywanie rynku – mimo, że Hertz był wciąż numerem jeden – nie
zadowalało właścicieli. Chodziło o dominację. Pod nowymi rządami spółka
weszła w fazę agresywnej konsolidacji branży. Wykorzystała do tego nawet
gorszą koniunkturę rynkową. Jedno z największych przejęć, firmy Dollar Thrifty
– choć okupione dwoma latami walki z bezpośrednim rywalem, Avisem – zakończyło
się w 2010 roku. Wydaje się, że kryzys jest dobrym momentem na porządkowanie
branży i przejęcia słabszych konkurentów i warto wykorzystać okazję.
Niestety, komentatorzy ekonomiczni są zgodni, że
przejęcie Dollar Thrifty było transakcją chybioną w kliku obszarach. Z
punktu widzenia działalności spółki nie osiągnięto efektu synergii, czyli
słynnego: 2+2=5.
Wynik fuzji oscylował raczej wokół solidnej trójki.
Spółka nie potrafiła zmniejszyć dublującej się ilości oddziałów, połączyć
systemów informatycznych, ani zachować sumarycznej ilości klientów. Jednak
największym zmartwieniem była kasa. Przejęcia dokonano w tradycyjny dla
funduszy inwestycyjnych sposób, wykorzystując dźwignię finansową, czytaj:
płacąc za transakcję środkami z taniego kredytu, zamiast z odłożonych na ten
cel rezerw.
Zasadne wydaje się zadanie pytanie: w czym rzecz?
Tego typ transakcje to chleb powszedni rynków finansowych.
Faktycznie, dla funduszy inwestycyjnych, właściciela Hertza, była to zwykła
transakcja, jakich wykonywały dziesiątki w ciągu roku. Jednak to wypożyczalnia
samochodów miała w wyniku fuzji blisko 21 miliardów dolarów długu w budżecie,
a rok porządkowania administracyjnego bałaganu, zamiast przynieść 100
milionów oszczędności, kosztował ją niemal drugie tyle.
Po niepowodzeniu fuzji wypadki ruszyły z szybkością
lawiny. Skoro w korporacji pojawiły się nieprzewidziane koszty, które
zmniejszały z góry zaplanowane zyski, szefostwo Hertza zabrało się za
program naprawczy, czyli szukanie oszczędności. Obniżono amortyzację
samochodów, wydłużono wiek i przebieg pojazdów z floty. Starsze i bardziej zawodne
samochody do wynajmu przestały być atrakcyjne dla klientów, którzy się
odwrócili od firmy.
Spółką wstrząsnęła jeszcze, datowana na lata 2012 – 14,
afera z błędnie rozliczanym dochodem do opodatkowania, co spowodowało karę
nałożoną na zarząd przez Komisję Papierów Wartościowych (SEC). Spółka zapłaciła
grzywnę i pozwała swoich, zwolnionych wcześniej prezesów, aby oddali premie za
zarządzanie firmą. Sądowa kłótnia, o to kto, komu i ile powinien oddać, albo
darować będzie pewne trwała jeszcze długo po spieniężeniu masy upadłościowej
Hertza.
Chwiejącego się kolosa miał ratować inny inwestor
finansowy, Ichan Enterprises, namawiany przez lojalnego dawnemu Hertzowi,
byłego prezesa zarządu. Skupił on znaczny pakiet akcji, ale zamiast postawić na
starą kadrę, zwrócił się o prowadzenie spółki do byłego prezesa jednaj z linii
lotniczych.
Nowy prezes ruszył z pakietem ratunkowym, ale niechętna
mu kadra kierowników średniego szczebla, która wolała stary zarząd, nie podjęła
wyzwania. Restrukturyzacja, która miała przynieść niższe koszty nie
zakładała zmiany floty pod gusty konsumentów. Zamiast poszukiwanych SUVów,
nadal eksploatowano niemodne sedany. Gdy klienci zaczęli odwracać się od
spółki, Hertz próbował – jak na oligopol przystało – zmówić się z
największymi konkurentami, aby podnieść ceny. Bez rezultatu.
Odpowiedzią na słabe wyniki było kolejne zwolnienie
prezesa i zatrudnienie na stanowisko dyrektora zarządzającego kobiety. Moi
czytelnicy z pewnością znają ta zagrywkę, to tak zwany szklany klif.
Spółka, która znajduje się w beznadziejnej sytuacji stawia na swoim czele
menedżerkę, która ma jakimś cudem uchronić firmę przed upadkiem. W razie gdyby
się udało można łatwo przypisać sukces, a w razie porażki… no cóż, kobieta za
sterami … sami rozumiecie.
Wraz z przyjściem Kathryn Marinello, członkini zarządów
takich tuz motoryzacji jak GM czy Volvo, zdecydowano się na ostateczny
blitzkrieg, kosztowną wymianę floty i postawienie na SUVy, aby odzyskać
klientów i ich zaufanie. Problem polega na tym, że w od roku 2017 większość
Amerykanów przesiadło się z wynajmowanych samochodów do… Ubera i Lyfta.
Parafrazując hokeistę Wayne’a Gretzky’ego, Hertz znów był nie tam gdzie był
krążek.
Tak jak w przypadku miętowego opłatka, koronawirus –
ostatni z długiej listy błędów i zaniechań spółki - stał się medialną przyczyną
numer jeden upadku.
Dzięki pandemii klienci będą z nostalgią pamiętać starego
dobrego Hertza, którego rozłożyła na łopatki … pandemia (i może brak
rychłej pomocy ze strony rządu), a nie co najmniej dekada wątpliwej jakości
decyzji biznesowych.
Komentarze
Prześlij komentarz