Rynek pracy. W stronę nieznanego

Światowe media bombardują informacjami o pogarszającym się stanie największych zachodnich gospodarek. Nieznaczna poprawa wskaźników makroekonomicznych krajów Wspólnoty, sączy w prawdzie krople optymizm, i pozwala spoglądać z nadzieją w przyszłość. Jednak druga fala koronawirusa, która zmusza kolejne stany Stanów Zjednoczonych do ponownego wprowadzania restrykcji i zamykania działalności gospodarczej czy dryf Wielkiej Brytanii sugerują, że nie jesteśmy w miejscu, z którego może być już tylko lepiej.

Największym problemem światowej gospodarki jest fakt, że tworzy ona coś na wzór naczyń połączonych. Nie jest to wprawdzie mechanizm działający tak elegancko jak w przypadku przykładów znanych z mechaniki płynów. Zbyt wiele w nim „zakłóceń grawitacyjnych”. Jednak sama koncepcja jest adekwatna: żadna licząca się gospodarka nie jest samowystarczalna i pozostaje w dużej zależności od trendów i zachowań sąsiadów, czy centrów ekonomicznych (jak Chiny, Japonia, Arabia Saudyjska. Niemcy, Wielka Brytania czy wreszcie Stany Zjednoczone).

Na każde zdarzenie wewnętrzne, które dotyka gospodarkę danego państwa, nakłada się tendencja globalna czasem niwelując, a w innym wypadku wzmacniając lokalną turbulencję.

Patrząc z tej perspektywy, nie ma większego znaczenia czy Szwedzi wybiorą inny sposób „walki” z koronawirusem niż sąsiedzi, aby ochronić swoją gospodarkę i miejsca pracy. Ich wysiłki i tak zostaną zaprzepaszczone, bo Szwecja nie jest samotną wyspą, niezależną od nikogo i niczego. Uczestniczy – podobnie jak reszta Europy – w grze globalnej, gdzie spadek koniunktury w jednym z centrów ekonomicznych, nie pozostaje bez istotnego wpływu na sytuację wewnętrzną.

Dlatego tak ważne jest – również z perspektywy Polski – patrzenie na to co się dzieje w Brukseli, Londynie, Pekinie czy Waszyngtonie, bo fale tamtejszych zjawisk dotrą do nas wcześniej czy później.

Skoro cały czas mierzymy dobrostan społeczeństw dochodami z pracy i w tym elemencie upatrujemy szans na rozwój, bogacenie się oraz podwyższenie swojego statusu, niezmiernie istotnym wskaźnikiem - który wato obserwować – jest odsetek osób w wieku produkcyjnym, posiadających płatne zajęcie. I nie powinno się tego wskaźnika mylić ze sztucznym tworem zwanym stopą bezrobocia.

Pandemia koronawirusa wymazała miliony miejsc pracy na całym świecie, z czego najbardziej istotny wstrząs ma miejsce za Oceanem. Amerykanie w ciągu 14 tygodni złożyli ponad 47 milionów wniosków o zasiłek dla bezrobotnych. To niemal 1/3 ich zasobów siły roboczej. Tym samym odsetek osób, które – będąc w wieku produkcyjnym – spadł do rekordowo niskiego poziomu, 52,8. Nigdy w historii badania tego wskaźnika, czyli od 1948 roku nie był on tak mały.

Potocznie uznaje się, że silne wahania na rynku zatrudnienia w Stanach Zjednoczonych nie będą miały istotnego wpływu na ogólny obraz gospodarki, gdyż duża elastyczność spowoduje, że obecnie zwalniani, wraz z powrotem koniunktury, szybko znajda zatrudnienie.

Niestety – w świetle bieżących danych ekonomicznych - mamy powody twierdzić, że podobne myślenie ma wiele wspólnego z pobożnymi  życzeniami, a dużo mniej z realiami.

14 tygodni braku działalności dla przedsiębiorstw usługowych, jak restauracje, agencje turystyczne, hotele, kawiarnie, bary, kina, galerie handlowe czy kluby fitness, to wystarczający okres, aby już nigdy się nie otworzyć ponownie. Poza tym owe 14 tygodni, to był dopiero początek. Nawrót pandemii pokazuje, że pozostali na rynku będą musieli uzbroić się w cierpliwość, aby móc znów otworzyć swoje podwoje dla klientów.

Perturbacje firm, które nie mogą działać, w następstwie czego bankrutują, przekładają się bezpośrednio na pracowników. Bank Rezerw z St. Louis, który zajmuje się badaniem stanu rynku pracy, zwraca uwagę, że osoby, będące obecnie na bezrobociu mogą nie odzyskać swoich stanowisk.

Do końca lipca wszyscy bezrobotni otrzymują dodatek do pierwotnego świadczenia, który w dużej mierze nie pozwala im na bezpośrednie odczucie spadku jakości życia, mimo braku płatnego zajęcia. Ale tylko do końca lipca. Po tym terminie, albo wyjdą na rynek w poszukiwaniu pracy – ryzykując zakażenie wirusem, albo pozostaną na bezrobociu, ze środkami niewystarczającymi do bezpiecznej egzystencji.

Sytuacja nie jest jeszcze dramatyczna i należy spodziewać się przedłużenia okresu obowiązywania dodatku dla bezrobotnych, jak również kolejnych „jednorazowych” czeków od państwa po 1000 czy 1200 dolarów. W sumie w czerwcu stany wypłaciły bezrobotnym 100 miliardów dolarów w zasiłkach, co stanowi już - samo w sobie - około 1/10 deficytu federalnego budżetu.

Pytanie: jak długo potrwa tymczasowość i kiedy się stanie nową normą?

Z pewność wraz z ustaniem pandemii, albo znacznym jej ograniczeniem, gospodarka nie wróci szybko do stanu prowadzenia działalności czy zatrudnienia sprzed wirusa. Obecne zmiany na rynku pracy – przynajmniej w dużej części - mogą być długotrwałe a nawet … nieodwracalne.

Impuls amerykański, który będzie się objawiał zmniejszoną działalnością gospodarczą, mniejszym zatrudnieniem i mniejszym popytem, nie będzie tylko specyfiką ograniczoną do terytorium Stanów Zjednoczonych. Dzięki - wspomnianemu już wyżej - mechanizmowi „naczyń połączonych” odbije się na kondycji ekonomicznej całego świata.

Trudno sobie wyobrazić gospodarki, które są obecnie uzależnione od dochodów z pracy, aby mogły normalne prosperować przy zaledwie połowie obywateli mających zatrudnienie. Chcąc – nie chcąc, państwa będą musiały zmienić swoje podejście do konstruowania budżetów, zasilania ich środkami, a także przemyśleć redystrybucję.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polikulturalizm

Głos przeciw dochodowi podstawowemu

Czekając na drugą falę